Porażka w Cardiff – złe miłego początki

28 marca 1973 roku reprezentacja Polski rozpoczęła kwalifikacje mistrzostw świata w Niemczech. Trafiliśmy do  grupy z Anglią i Walią i na dzień dobry kalendarz rzucił biało-czerwonych do Cardiff. Niestety, zespół Kazimierza Górskiego batalię o finały Weltmeisterschaft’74 rozpoczął od porażki. Na domiar złego zasłużonej, gdyż nasi reprezentanci nie podjęli walki z Wyspiarzami…

 

 

03.03.2006 Warszawa Palac Prezydencki Wreczenie przez prezydenta Lecha Kaczynskiego Krzyza Komandorskiego Odrodzenia Polski Kazimierzowi Gorskiemu. Gratulacje od Jana Tomaszewskiego. fot. Dariusz Górski/FOTONOVA

 

 

– Dwa momenty nieuwagi kosztowały nas dwie bramki. Porażka była przykra, zwłaszcza zważywszy na okoliczności, które towarzyszyły utracie pierwszego gola, którego bardzo szybki, ale grający według wciąż tych samych szablonów skrzydłowy Leighton James zdobył na oczach całej naszej defensywy! Przejął po prostu bezpańską piłkę, toczącą się na naszym polu karnym i wpakował ją do siatki – komentował na pomeczowej konferencji prasowej trener Górski. – Co z tego, że mieliśmy potem kilka wręcz wspaniałych zagrań, kiedy strzały naszych zawodników trafiały w poprzeczkę lub grzęzły w rękach doskonale usposobionego Gary’ego Sprake’a. Żadna z tego pociecha. Walijczycy postawili kropkę nad i, kiedy Trevor Hockey trzy  minuty przed końcem podwyższył wynik na 2:0. Nasza defensywa ponownie się nie popisała…

 

 

28 marca 1973, Cardiff, eliminacje mistrzostw świata

Walia – POLSKA 2:0 (0:0)

Bramki: James 46, Hockey 85.

POLSKA: Tomaszewski – Gut, Gorgoń, Ćmikiewicz, Anczok – Kasperczak (46. W. Wojciechowski), Kraska, Deyna, Maszczyk – Lubański, Gadocha. Trener: Górski.

 

 

– Walijczycy u siebie rąbali nas równo z trawą, a w naszym gronie nie znalazł się choćby jeden odważny, żeby oddać. Trevor Hockey zmiatał nas dosłownie z boiska, a myśmy nie odpowiadali. Dopiero w rewanżu wiedzieliśmy, jak im odpowiadać. Gdy Terry Yorath kopnął leżącego Roberta Gadochę ze szpica w kręgosłup, Robert tylko zapytał, który to numer. Kiedy kilka chwil później spojrzałem w ich kierunku, Walijczyk miał już całą twarz we krwi. Dostał z bani i cześć. Bo walczyć też potrafiliśmy ostro. A Górski tego nie zabraniał – w wywiadzie dla naszej strony wspominał po latach Lesław Ćmikiewicz.

 

 

Tak naprawdę jedynym zadowolonym zawodnikiem  w polskiej ekipie mógł być ten, który… puścił obie bramki. Dlaczego zatem miał prawo do satysfakcji. „Tomek” w następujący sposób opisał całą tę sytuację związaną z meczem w Cardiff:

 

–  Walia grała w identycznym stylu jak Anglia. To znaczy nie aż tak dobrze, ale bardzo podobnie. Na czym polegała wielkość pana Kazimierza w tamtej sytuacji? Otóż gdy byliśmy już w Cardiff, po śniadaniu, ogłosił: „Panowie idziecie na pół godziny na spacer. A potem spotykamy się na odprawie przy kawce. A pana, kolego Tomaszewski poproszę do mnie.” Dokończyłem śniadanie, i poszedłem do pokoju Górskiego, gdzie byli prezesi związku i członkowie sztabu. Trener powiedział wprost: „Wiesz w jakiej jesteś sytuacji. Postanowiliśmy, że wychodzisz dziś jako pierwszy. Co ty na to?” Przed oczami przeleciało mi wtedy całe dotychczasowe życie, ale zareagowałem błyskawicznie: „Panie trenerze, jestem do dyspozycji!” Miałem za sobą półtora roku wyrzeczeń i ciężkich robót u trenerów kilku dyscyplin, więc trzeba było skorzystać z szansy na sprawdzenie się. Uznałem zresztą, że nie mam nic do stracenia. Bo gdyby się nie udało, poszedłbym po prostu pracować do kamieniołomów. Po czasie dowiedziałem się, że gdybym powiedział: „Chwileczkę, aczkolwiek, jednakże, na wszelki wypadek, zastanowię się” lub tylko się zawahał, zagrałby Marian Szeja. Pan Kazimierz postawił na mnie, licząc na odwagę i determinację. Przegraliśmy co prawda 0:2, ale wypadłem podobno nieźle, a nawet byłem wyróżniającym się zawodnikiem…cdn.