Polska mistrzem olimpijskim! Mój Boże…

– Proszę państwa, no – mój Boże – co ja mam teraz państwu powiedzieć, no?! 20 lat czekałem na ten moment, ponad 50 lat czekało polskie piłkarstwo, sport najbardziej lubiany przez wszystkich nas w kraju…” – zastanawiał się niezwykle wzruszony legendarny komentator telewizyjny Jan Ciszewski tuż po końcowym gwizdku w finale turnieju olimpijskiego w Monachium, w którym Polska pokonała Węgrów.

 

 

Słowa kultowego „Cisa” wypowiedziane do wszystkich rodaków oglądających transmisję z Monachium, przeszły do historii i…znalazły się w codziennym obiegu. A pierwszy triumf reprezentacji Polski w poważnym turnieju o globalnym zasięgu – dotąd jedyny – odbił się światowym echem. Czemu trudno się dziwić, bo sukces został osiągnięty po meczu, który w tamtym momencie został określony nie tylko jako najbardziej znaczący i spektakularny, ale i najlepszy w historii polskiego futbolu.

 

 

 

1972 Warszawa Pilkarska reprezentacja narodowa Kazimierza Gorskiego z Olimpiady w Monachium 1972 n/z L/P stoja Kazimierz Gorski , Hubert Kostka , Jerzy Gorgon , Marian Ostafinski , Zygmunt Anczok , Marian Szeja , Wlodzimierz Lubanski , Antoni Szymanowski , Jerzy Kraska , Joachim Marks , Zbigniew Gut klecza Kazimierz Dejna , Zygfryd Szoltysik , Grzegorz Lato , Kazimierz Kmiecik , Ryszard Szymczak , Andrzej Jarosik , Leslaw Cmikiewicz , Robert Gadocha , Zygmunt Maszczyk
fot. Dariusz Gorski/FOTONOVA

 

 

10 września – zapomniany Dzień Piłkarza

 

A trzeba pamiętać, że ówczesnej rzeczywistości złoto igrzysk olimpijskich wywalczone w turnieju piłkarskim miało inną – znacznie wyższą – wartość niż dziś, gdy w rozgrywkach MKOl rywalizują, zespoły U-23, ewentualnie wzmocnione najwyżej trzema zaproszonymi starszymi gwiazdami.  W 1972 roku w uznaniu wyczynu Orłów Górskiego 10 września został oficjalnie uznany w Polsce Dniem Piłkarza. Niestety, dziś to święto – niesłusznie – zapomniane. Choćby z tego powodu, że najmłodszym pokoleniom powinno przypominać o wielkim triumfie biało-czerwonych w igrzyskach w Monachium.

Ojcem sukcesu był oczywiście trener Kazimierz Górski, zatem głos najlepiej oddać naszemu najwybitniejszemu szkoleniowcowi: „O godzinie 20.15 rozpoczął się mecz naszych marzeń. Deszcz wciąż lał jak z cebra, co nie wpłynęło jednak w najmniejszym stopniu na poziom gry i postawę zawodników – wspominał pan Kazimierz w biograficznej książce „Piłka jest okrągła”, posiłkując się oczywiście notatkami na bieżąco sporządzanymi w Monachium. – Nikt się nie oszczędzał, walka toczyła się jak przystało o batalię o najwyższą stawkę; była twarda, momentami bezpardonowa, ale fair. Złośliwych fauli nie stosowano”

Lepiej w mecz weszli Madziarzy. I to oni, po podwójnym błędzie biało-czerwonych, którzy nieporadnie próbowali wyprowadzić piłkę z własnego przedpola lewym skrzydłem, objęli prowadzenie. Tak zapamiętał tę akcję pan Kazimierz: „Kiedy zaczynałem być już spokojny o wynik, chwila nieuwagi kosztowała nas utratę bramki. Dyna podał piłkę do… Beli Varadiego, a ten minął szybko zdezorientowanego Kazika i strzelił z niesłychanie ostrego kąta. Piłka minęła Kostkę i na trzy minuty przed zakończeniem połowy przegrywaliśmy 0:1 – selekcjoner relacjonował w biografii spisanej przez Pawła Zarzecznego. – Bramka utracona w takich okolicznościach normalnie powinna wpłynąć przygnębiająco na zespół. Tymczasem skutek jej był wręcz przeciwny.

– Nie to! – Robert Gadocha powtarzał słynne powiedzenie Wołodyjowskiego spod Kamieńca. – My im teraz dopiero pokażemy!”

 

 

Po przerwie Deyna dał prawdziwy koncert gry

 

Tuż po przerwie zrehabilitował się główny winowajca z pierwszej połowy. Po bardzo przytomnym podaniu Zygfryda Szołtysika. Wspomina pan Kazimierz: „Chłopcy dotrzymali słowa, ruszając z ogromnym animuszem do ataku tuż po gwizdku sędziego. Już w 2 minucie Deyna dał prawdziwy koncert gry, a właściwie dryblingu stojącego na najwyższym światowym poziomie. Minął kilku zawodników węgierskich i zdobył przepięknym, precyzyjnym strzałem wyrównanie, pakując piłkę do siatki tuż obok lewego słupka.

 

Kluczowym podaniem przy drugim golu popisał się natomiast Zygmunt Maszczyk, który zagrał długą, prostopadłą piłę w pole karne. Wspomina pan Kazimierz:  „Oto 68 minuta meczu, która na zawsze chyba przejdzie do historii polskiego futbolu. Deyna przejął zagrywane do Lubańskiego długie podanie na polu karnym, wygrał pojedynek z obrońcami i umieścił piłkę w siatce!”

 

 

 

 

 

10.09.1973, Monachium (wielki finał turnieju olimpijskiego)

POLSKA – Węgry 2:1 (0:1)

Bramki: Deyna 47, 68 – Varadi 42.

POLSKA: Kostka – Gut, Ćmikiewicz, Gorgoń, Anczok – Szołtysik, Deyna (76. Szymczak), Maszczyk, Kraska  – Lubański, Gadocha. Trener: Górski.

 

 

 

Z 9 golami w dorobku Deyna został królem strzelców IO 1972! A tak pan Kazimierz podsumował ten fantastyczny, zakończony triumfem biało-czerwonych finał w swym pamiętniku: „Egzekwowaliśmy 13 rzutów rożnych,  w tym 7 w drugiej połowie, nasi rywale tylko 8, w tym 2 po przerwie. W rzutach wolnych wynik był remisowy 9:9. Aż 12 razy celnie strzelaliśmy w światło bramki, z tego padły dwa gole Kazimierza Deyny. 11 strzałów minęło bramkę przeciwnika nieznacznie. Dla odmiany Madziarzy oddali tylko 6 celnych strzałów, a 11 piłka poszybowała blisko naszej bramki. Hubert Kostka interweniował w tym meczu 17 razy, a Istvan Geczi – 20. Wreszcie rzutów z autu na nas przypadło 18, a na Węgrów 17. Jest to świadectwo raczej równowagi sił, niemniej przewaga była po naszej stronie, zwłaszcza w drugiej połowie. Optycznie nieco więcej inicjatywy mieli w pierwszym kwadransie Węgrzy, ale w miarę jak czas upływał, moi chłopcy sprawiali coraz lepsze wrażenie.”

 

 

Dobry omen, czyli toast wzniesiony mozelskim winem

 

 

Trudno nie zgodzić się z oceną selekcjonera Górskiego. Dość powiedzieć, że na listę strzelców – obok Deyny – mogli wpisać się Lubański, Szołtysik, trzykrotnie (w tym raz z trzech metrów do pustej bramki) Gadocha, a nawet wprowadzony za Kakę 14 minut przed końcem Ryszard Szymczak! Mistrzowski toast spełniony został nie szampanem – ale jak wspominał pan Kazimierz (wszystkie powyższe cytaty, przypominamy, pochodzą z książki „Piłka jest okrągła” – wybornym mozelskim winem. Co – jak się okazało stanowiło dobry omen przed mistrzostwami świata, których głównym miastem niespełna dwa lata później miało być również Monachium. Zatem miasto szczęśliwe dla pana Kazimierza i Orłów Górskiego… cdn.

 

AG