Adam Zelga(1): Dwa zera i łzy Kazimierza

Ksiądz Adam Zelga to postać szczególna w polskim… futbolu. Podczas selekcjonerskiej kadencji Jerzego Engela był kapelanem reprezentacji Polski (wraz z ks. Mariuszem Zapolskim). Przede wszystkim jednak – to właśnie ten duchowny żegnał w imieniu wszystkich rodaków Kazimierza Górskiego, wygłaszając kazanie na pogrzebie Trenera Tysiąclecia. Jak kapłan ze stołecznego Ursynowa wspomina najwybitniejszego selekcjonera reprezentacji Polski w rocznicę jego śmierci?

 

 

Ksiądz Adam Zelga wygłasza kazanie na mszy świętej w intencji Kazimierza Górskiego z okazji 100. rocznicy urodzin Trenera Tysiąclecia. Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia Warszawa

 

Kazimierz Górski już za życia był legendą. Po pierwsze – był wielkim i utytułowanym trenerem, lepszego selekcjonera nigdy nie mieliśmy. Po drugie – to lwowiak. A przecież kresowiacy, repatriowani po II wojnie, wszędzie w kraju cieszyli się dużą estymą. To byli ludzie szczególni, charakterni, wywodzący się z kolebki polskiej kultury – twierdzi w pierwszej części rozmowy ksiądz Zelga. –  I to oni w powojennej Polsce zbudowali nasz futbol. Od Wacława Kuchara, przez Ryszarda Koncewicza i Michała Matyasa po Kazimierza Górskiego. To była wspaniała sztafeta szkoleniowa, z najlepszą zmianą na końcu.

 

 

W jakich okolicznościach zostaliście sobie przedstawieni z Górskim?

 

Poznałem Kazimierza jako starszego już pana, kilkanaście lat przed śmiercią, jako człowieka niezwykłej skromności. Uderzającej, której nie da się zapomnieć. To był wyróżnik tego wielkiego szkoleniowca. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w szpitalu. Był wówczas bardzo chory, ale silny zarazem, bo wyszedł z tej zdrowotnej opresji.

 

 

Przybył ksiądz z ostatnim namaszczeniem?

 

Nie, przyszedłem po wywiad i z tamtej wizyty noszę w sobie bardzo wyrazistą pieczęć dotyczącą trenera Górskiego. Pojawiłem się w szpitalu, gdy odkryłem, że jest ojcem chrzestnym jednego z moich parafian. Pojechałem porozmawiać właśnie o tym, jak postrzega obowiązki, które nakładane są na ludzi asystujących przy chrzcie świętym. Do magazynu „Koniczynka”. Kazimierz przebywał w izolatce, mogliśmy zatem porozmawiać swobodnie. Również o kwestiach najważniejszych, fundamentalnych. Odpowiedzi na dwa z zadanych wówczas pytań dźwięczą mi w głowie do dziś. Noszę je w sobie właśnie jako pieczęć aforyzmów Kazimierza Górskiego.

 

 

Poruszył ksiądz tematykę teologiczną?

 

Zapytałem wprost, co powinienem powiedzieć młodzieży podczas rekolekcji, które miałem niedługo przeprowadzić. Nie odpowiedział od razu, dopiero po namyśle. Najpierw wymienił uczciwość. I dodał, że przede wszystkim trzeba być porządnym człowiekiem. Poszedłem więc dalej, i zapytałem, co można powiedzieć o wierze. Proszę sobie wyobrazić, że zamilkł. Kazimierz jakby na chwilę zrobił się obecny w szpitalnej izolatce jedynie duchem. To było dla mnie naprawdę mistyczne przeżycie… Po chwili po policzku trenera potoczyła się łza, aż mi się zrobiło może nie tyle głupio, ile niezręcznie. Po dłuższym zastanowieniu powiedział po prostu: „Niech ksiądz powie tym młodym ludziom, że życie bez wiary to zero.” Był zupełnie zaskoczony moim pytaniem, ale odpowiedzią naprawdę mocno mnie poruszył.

 

 

Czego dotyczyło drugie pytanie?

 

Małżeństwa. Wszędzie czytałem, ale słyszałem także od wspólnych znajomych, że przez wiele dekad pod wspólnym dachem nigdy nie pokłócili się z panią Marianną. Przed udzieleniem odpowiedzi ponownie się zamyślił, po raz drugi zapanowało trochę niezręczne milczenie, i znów Kazimierzowi pociekła łza. Nie kłamię, nie bajdurzę… I rzekł: „Kiedy pobraliśmy się niedługo po wojnie, nie mieliśmy niczego prócz siebie. W noc poślubną przesuwałem łóżko, bo z dachu lało się na głowę. Tak, nigdyśmy się nie kłócili, ponieważ zaczynaliśmy od zera.” Górska opowiadała mi zresztą, że jej rodzice byli przeciwni małżeństwu. Snuli czarną wizję, iż będzie nosić tylko nosiła piłki za piłkarzem, a na tym nie można budować przyszłości. „To będę nosić te piłki” – miała odpowiadać za każdym razem, i nie dała się zniechęcić.  Wówczas, od razu, w tej szpitalnej izolatce, miałem już gotowy tytuł wywiadu: Dwa Zera Kazimierza Górskiego.

 

 

Nie było w tym przypadku, że to ksiądz wygłaszał kazanie na pogrzebie trenera Górskiego.

 

W ostatnich latach życia najbliżej Kazimierza był Józef Baryła. Bardzo się zaprzyjaźnili, choć nie dało się ukryć, że Józef był w Górskiego po prostu zapatrzony. Do tego stopnia, że gdyby zapytać o jego hierarchię, to trener znalazłby się przed… Janem Pawłem II! Taka prawda – wzór wszelkich cnót, największy życiowy autorytet, ucieleśnienie mitu; tak odbierał osobę szkoleniowca. Baryła miał firmę budowlaną, którą nająłem do prac w parafii, i tak zgadaliśmy się o Górskim. Opowiadał mi o wspólnych podróżach z selekcjonerem, ja podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z bytności w szpitalu, i to Józef zaaranżował moje bytności w mieszkaniu przy Madalińskiego. A kiedy pan Kazimierz umarł, Baryła przyszedł do mnie z kimś, bodaj z Kancelarii Prezydenta, kto odpowiadał za państwowe ceremonie pogrzebowe. I poprosił o pomoc w przygotowaniach. Co wiedziałem, powiedziałem. I pewnie troszkę pomogłem. To wtedy Józef poinformował mnie, że wolą rodziny jest, abym to ja powiedział kazanie na pożegnalnej mszy. Problem w tym, że wtedy każdy chciał je wygłosić. Przed ceremonią zwróciłem się do biskupa polowego, i powiedziałem, że Górscy poprosili, abym to ja pożegnał Kazimierza. Spojrzał na mnie z góry, z wysokości swojego generalskiego stopnia, i… kategorycznie się nie zgodził. „Będzie prymas Józef Glemp, więc to on wygłosi kazanie. Wedle hierarchii” – odpowiedział rzeczowo. Nie dałem jednak za wygraną. Kiedy przyszedł prymas, powtórzyłem to, co wcześniej przekazałem biskupowi Tadeuszowi Płoskiemu. O dziwo, kardynał Glemp nawet się ucieszył. „To bardzo dobrze, ja nie jestem tak dobrze przygotowany, niech ksiądz postępuje z wolą rodziny”. Dzięki temu przeszedłem  do historii homiletyki w Polsce.

 

 

Rozmawiał Adam Godlewski 

 

zapis drugiej części rozmowy opublikujemy wkrótce.