Adam Zelga(2): Górski prowadził do… UE!

– Z naszych tych dyskusji wyłonił mi się klarowny wniosek dotyczący początków Orłów Górskiego. Otóż ta drużyna nigdy by nie powstała, a już z całą pewnością nie osiągnęłaby takich sukcesów, gdyby nie… pani Marianna! W domu rządziła niepodzielnie, wręcz apodyktycznie, Kazimierz do niczego się nie wtrącał. Z drugiej strony, była jednak osobą absolutnie służebną. „Dziś nie ma już takich dziewczyn” – mawiał trener Górski. I miał rację! – mówi w drugiej części bardzo osobistego wywiadu ksiądz Adam Zelga, były kapelan piłkarskiej reprezentacji Polski, dobry  znajomy Trenera Tysiąclecia.

 

Ksiądz Adam Zelga podczas kazania w Katedrze Polowej Wojska Polskiego z okazji 100. rocznicy urodzin Kazimierza Górskiego. Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia Warszawa

 

 

 

Długo ksiądz przygotowywał się do kazania podczas mszy pogrzebowej trenera Górskiego?

 

Nie. Zacząłem myśleć dopiero w tedy, kiedy Baryła wspomniał mi o prośbie Górskich. Wpadłem na pomysł, żeby zbudować opowieść na tym, że życie ludzkie to pascha, czyli przejście. I poleciałem tym wątkiem. Przeżywałem duże emocje. Skromny proboszcz z Ursynowa musiał się przecież zmierzyć z wydarzeniem o ogólnopolskim zasięgu i wielopokoleniowym rezonansie. Nie tylko jednak z tego powodu byłem przejęty. Jako student polonistyki przeżywałem mecz na Wembley w sposób szczególny. Tak szczególny, że zaliczenie romantyzmu zajęło mi dwa lata. 18 października 1973 roku miałem przedstawić referat o inscenizacjach „Dziadów” w jakimś wybranym okresie, ale nie zdołałem się przygotować. Jak cała Polska, oglądałem mecz, a potem poszedłem na demonstrację pod ambasadę brytyjską, największą od 3 września 1939 roku. Wielotysięczną. Tłumy ludzi zebrały się wtedy, i tak naprawdę to wówczas – taką postawiłem tezę w jednym z kazań wygłaszanych już z okazji rocznicy śmierci Kazimierza Górskiego – zgłosiliśmy jako kraj akces do… Unii Europejskiej! Mieszkałem w akademiku na Kickiego, i jak to student – miałem w głowie piłkę i kościół, ale nie stroniłem także od mocniejszych napojów. Tak było, taka prawda… I uległem szałowi, który zapanował w akademiku. Wsiadłem w tramwaj, dojechałem pod budynek KC, i wziąłem udział w niespotykanej w naszej ówczesnej rzeczywistości pokojowej manifestacji. Referat musiał przegrać z tym społecznym uniesieniem. A potem miałem przechlapane u wykładowcy…

 

 

Katedra Polowa Wojska Polskiego nie była pierwszą rozważaną lokalizacją na ceremonię pogrzebową Górskiego.

 

No nie, organizatorzy pomyśleli najpierw o stadionie. W grę wchodził ten X-lecia, choć już mocno zdewastowany i zapomniany jako sportowy obiekt, a przede wszystkim Legii przy Łazienkowskiej. Ostatecznie jednak uznali, że zainteresowanie ceremonią nie będzie aż tak duże, aby zaistniała konieczność odprawienia mszy na stadionie.  Inna sprawa, że w Katedrze Polowej trudno było pomieścić oficjalne delegacje i wojskową asystę. Ostatecznie – jakoś się jednak udało, a państwowa ceremonia, na którą trener niewątpliwie zasłużył, została przeprowadzona bardzo sprawnie.

 

 

Wróćmy jeszcze do życia pana Kazimierza. Bywał ksiądz w domu Górskiego, a to było duże wyróżnienie.

 

Tak też się czułem, przekraczając – bodaj czterokrotnie – próg mieszkania państwa Górskich. Dla mnie, wówczas jeszcze wikarego, chłopaka pochodzącego ze Starachowic, było to właśnie wielkie wyróżnienie. Zawsze, kiedy się pojawiałem, byłem częstowany koniaczkiem. Ze dwa razy dałem się nawet skusić. Symbolicznie, po kieliszeczku, ale propozycja padała zawsze. Nie jestem specjalistą, nie przypominam sobie, czy była to grecka Metaxa, czy jakiś inny koniak, ale trener miał w zwyczaju podejmować gości właśnie tym trunkiem. I sączyć powolutku, czerpiąc z tego przyjemność. W tamtym okresie rzeczywiście nie było łatwo wejść do mieszkania przy Madalińskiego, ponieważ wszyscy szukali już kontaktu z Górskim. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Legenda zmierza do końca swoich dni, już nieuchronnie. A był to człowiek, który nie dzielił Polaków. Wierzący i niewierzący, interesujący się sportem i wcale niekoniecznie, i niezależnie od barw oraz sympatii politycznych – wszyscy przybyli przecież na pogrzeb mając świadomość, że być może jest to pożegnanie jednego z ostatnich rodaków, który jest naszym bohaterem i legendą uniwersalną. To znaczy uznawaną niezależnie od przekonań i poglądów. Potem takiej jedności w ojczyźnie, doświadczyłem tylko raz, tuż po katastrofie w Smoleńsku. A potem już nie. Nigdy.

 

 

Rozmawialiście z trenerem również o piłce?

 

Owszem, pisałem wtedy felietony do „Expressu Wieczornego”, zatytułowane „Konfesjonał sportu”. I – zwłaszcza przed meczami na Wembley, których kilka rozgrywaliśmy w drugiej połowie lat 90-tych – opierałem się na spojrzeniu Kazimierza. Przed konfrontacją z Anglią podczas selekcjonerskiej kadencji Janusza Wójcika spisałem nawet Dekalog Górskiego. Niestety, nie został wdrożony… W marcu 2021 roku, już z Paulo Sousą na ławce, biało-czerwoni byli znacznie bliżsi wywalczenia remisu w Londynie. Bardzo żałowałem, że nie udało się wywieźć naszym piłkarzom z tego nieprzyjaznego dla nas obiektu punktu. Straciłem mnóstwo nerwów, przejechałem na stacjonarnym rowerze dwukrotnie dłuższy dystans niż zwykle podczas transmisji; takie przeżywałem emocje. 

 

 

Jaki obraz Orłów Górskiego wyniósł ksiądz z pogadanek z Trenerem Tysiąclecia?

 

Z tych dyskusji wyłonił mi się klarowny wniosek dotyczący początków Orłów Górskiego. Otóż ta drużyna nigdy by nie powstała, a już z całą pewnością nie osiągnęłaby takich sukcesów, gdyby nie… pani Marianna! W domu rządziła niepodzielnie, wręcz apodyktycznie, Kazimierz do niczego się nie wtrącał. Z drugiej strony, była jednak osobą absolutnie służebną. „Dziś nie ma już takich dziewczyn” – mawiał trener Górski. I miał rację. Rano, gdy Górski wyjeżdżał, miał przygotowane ubranie, prowiant, i wszystko, co było niezbędne. Gdy trzeba było kupić garnitur, do akcji także wkraczała pani Marianna. Kazimierz był troszkę wyobcowany, żył w swoim świecie, potrafił się zadumać, zamyślić. Nawet w towarzystwie miewał przestoje. Natomiast żona – zawsze była obecna i bawiła gości. Byli tak mocno związani, że sprawiali wrażenie wręcz nierozłącznych. Dlatego tak bardzo szkoleniowiec przeżył śmierć żony, i wylądował wtedy w szpitalu sam walcząc o życie.

 

 

Odprawiał ksiądz kilkanaście razy mszę w intencji trenera Górskiego w kolejne rocznice urodzin najwybitniejszego polskiego szkoleniowca. Odniósł ksiądz przy tych okazjach wrażenie, że legenda pana Kazimierza jest wciąż żywa?

 

Niestety, nie do końca… To był bardzo mądry i porządny człowiek, wybitny trener i selekcjoner, który naprawdę łączył Polaków. Miał ogromne zasługi dla nas wszystkich, dla kraju… Tymczasem na mszach zawsze obecni są Lesław Ćmikiewicz, Jerzy Kraska i Józef Baryła. To zdecydowanie zbyt skromna delegacja, zważywszy na wkład Kazimierza w rozwój polskiego futbolu i całego sportu. Dlatego sądzę, że powinniśmy głośniej przypominać młodym ludziom o Orłach Górskiego. O ich dokonaniach, a przede wszystkim o legendarnym szkoleniowcu…

 

 

Rozmawiał Adam Godlewski