PRZED ARGENTYNĄ PUKAŁA NAWET MAFIA!
W sumie pod wodzą Kazimierza Górskiego biało-czerwoni rozegrali 73 mecze. Zważywszy że w trzech wielkich turniejach grali do końca, spotkań o konkretne stawki zebrało się naprawdę mnóstwo. Jak spośród nich wybrać 10 najważniejszych? To oczywiście bardzo trudne zadanie, ale każdy ma prawo do subiektywnych odczuć. I każdy może także sporządzić własny ranking. Dlatego zapraszamy do takiej właśnie zabawy. Na dzień dobry swoją dziesiątkę wytypował syn Selekcjonera Wszech Czasów, Dariusz.
I.
17. października 1973, Anglia – Polska 1:1
Mecz na Wembley wymieniam w pierwszej kolejności, ponieważ to było dla naszych piłkarzy okno na świat – uważa Dariusz Górski. – Cały świat, a nie tylko do krajów tak zwanej demokracji ludowej, których reprezentacje dominowały w igrzyskach olimpijskich. Zadecydował o awansie do finałów mundialu, był przepustką do rzeczywistej globalnej elity.
II.
6 lipca 1974, Brazylia – Polska 0:1
Wygrana z broniącą tytułu mistrzowskiego Brazylią, dała konkretny wynik w Weltmeisterchaft 1974. O ile Wembley, czy późniejszy Mecz na Wodzie stanowią pewne symbole, o tyle trzecie miejsce w finałach mistrzostw świata było przepustką do zapisania się w historii. Po medalu wywalczonym w mundialu już nikt nie mógł kwestionować klasy drużyny Kazimierza Górskiego.
III.
10 września 1972, Polska – Węgry 2:1
Zwycięstwo w finale olimpijskim było wielkim wydarzeniem dla polskiego futbolu. Nasz zespół nie był faworytem igrzysk, awans do turnieju został wywalczony w trudnych i dramatycznych okolicznościach, ale to wtedy świat dowiedział się, że w Polsce jest zdolna generacja piłkarzy, dobrze wyselekcjonowana i poukładana przez trenera. Która potrafi zabłysnąć na tle jakościowych rywali z bloku socjalistycznego.
IV.
10 września 1975, Polska – Holandia 4:1
Na Stadionie Śląskim obejrzałem wtedy najlepszy mecz reprezentacji Polski, jaki kiedykolwiek widziałem. Prawdopodobnie w ogóle najlepszy w naszej historii. Aktualny wicemistrz świata został w Chorzowie rozłożony na łopatki, 4:1 to był najniższy wymiar kary. Ojciec rzadko okazywał emocje, ale doskonale pamiętam, że następnego dnia – czytając „Przegląd Sportowy” miał gęsią skórkę. Tak jakby dopiero wtedy dotarło do niego, czego dokonał wraz z zespołem. Na jaki poziom wskoczyli. A ja gęsią skórkę mam do dziś na to wspomnienie.
V.
3 lipca 1974, Niemcy – Polska 1:0
Mecz na Wodzie obrósł legendą i zapewnił nieśmiertelną sławę jego uczestnikom. Przegraliśmy, ale. nawet postronni obserwatorzy podkreślali, że anormalne warunki – wszechobecne błoto i kałuże – spowolniły dwóch najlepszych wówczas skrzydłowych świata: Roberta Gadochę i Grzegorza Latę. Pierwszy na tym turnieju specjalizował się w asystach, drugi został królem strzelców. W warunkach, jakie panowały na Waldstadionie we Frankfurcie obaj nie mogli jednak rozwinąć skrzydeł.
VI.
5 maja 1971, Szwajcaria – Polska 2:4
To wówczas wszystko się zaczęło. Nie najlepiej, bo to gospodarze objęli prowadzenie. Gdyby Zyga Szołtysik, Kazio Deyna, Janek Banaś i Włodek Lubański i nie wykonali wspaniałej roboty, być może kadencja Taty skończyłaby się równie szybko jak poprzedników. Bo wcale nie był faworytem mediów ani kolegów po fachu. Po udanym początku zaufanie do trenera Górskiego wzrosło. I to odczuwalnie, choć droga do mistrzostwa olimpijskiego była jeszcze kręta i daleka.
VII.
23 czerwca 1974, Włochy – Polska 1:2
Na Neckarstadionie w Stuttgarcie najbardziej wygraną biało-czerwonych zainteresowani byli… Argentyńczycy, którzy rywalizowali z Włochami – z którymi zremisowali – o drugie miejsce w grupie premiowane awansem. Po latach wyszło na jaw, że gotowi byli zrobić zrzutkę na okazałą premię motywacyjną dla biało-czerwonych. Orły Górskiego – nie mając pojęcia o działaniach podjętych przez Latynosów – i tak jednak, zagrali swoje.. Mimo że już przed spotkaniem z Italią byli pewni awansu do najlepszej ósemki świata. Piłkarze nie wiedzieli zresztą o jeszcze jednym istotnym fakcie. Otóż do mojego Ojca zapukała przed tym meczem… chicagowska mafia. Proponując ochronę dla całego zespołu na wypadek, gdyby Włosi chcieli zrobić jakieś podejście. A może i krzywdę… Mogę się zatem tylko domyślać, że wynik był pewnie grubo obstawiany w obu Amerykach. To już jednak pozostanie na zawsze tajemnicą tamtego niemieckiego mundialu…
VIII.
16 kwietnia 1972, Bułgaria – Polska 3:1
W Starej Zagorze sędzia Victor Padueranu niesłusznie wyrzucił – i to już w 67 minucie – z boiska elegancko grającego Lubańskiego. To w Bułgarii narodził się charakter zespołu, który był w stanie walczyć mimo przeciwności. I dawać sobie radę nawet bez fenomenalnego Lubańskiego – najlepszego napastnika świata tamtych lat i świetnego kapitana. Co, niestety, przydało się dwa lata później podczas finałów mistrzostw świata, z których Włodka wyeliminowała kontuzja.
IX.
31 lipca 1976 NRD – Polska 3:1
Finał olimpijski, przegrany ze wschodnimi Niemcami w Montrealu stanowił koniec pewnej epoki w polskim futbolu. Pewna formuła już się wyczerpała, piłkarze nie byli już głodni sukcesu, za to ich żony – zrobiły się głodne wysokich premii. Zabrakło dopływu świeżej krwi, choć z dzisiejszej perspektywy awans do olimpijskiego finału to wielki wyczyn. Wówczas jednak byliśmy rozpieszczeni przez polskich piłkarzy, każdy oczekiwał powtórki z Monachium i złotego medalu. Ja również miałem poczucie porażki. Mimo że zdawałem sobie sprawę z klasy zespołu NRD. Mama namawiała ojca już wcześniej do wyjazdu za granicę, do Kuwejtu skąd napłynęła oferta, ale ostatecznie poprowadził zespół na drugich igrzyskach. Pamiętam jak dziś, że razem z Andrzejem Strejlauem, zostali skreśleni z listy, na której były podane wysokości premii za srebro olimpijskie. Nie miał wyboru, musiał ustąpić. Ale nie miał też ochoty nadal pracować w kadrze…
X.
26 czerwca 1948, Dania – Polska 8:0.
Mimo pogromu w Kopenhadze, bo tak trzeba nazwać wynik osiągnięty w Danii, to była inspiracja dla Ojca, żeby zostać przy futbolu. Przyczyny tak wysokiej porażki były zresztą prozaiczne – w biednej powojennej rzeczywistości wielu naszych reprezentantów po raz pierwszy rzeczywiście się najadło. I to od razu smacznie. I tak nakarmieni, a po prawdzie to przejedzeni, nie byli w ogóle w stanie podjąć stanie walki z gospodarzami.
KIEDY NASTĄPIŁ POCZĄTEK KOŃCA ORŁÓW GÓRSKIEGO?
Kazimierz Górski był selekcjonerem przez ponad 2000 dni. W tym okresie reprezentacja Polski odniosła 45 zwycięstw i zdobyła 157 bramek. Bilans okazał się nie do powtórzenia dla kolejnych trenerów naszej drużyny narodowej. Z niewątpliwym problemem wyboru 10 najlepszych, najbardziej udanych, najważniejszych spotkań postanowił zmierzyć się kierownik kadry w tamtym okresie, Janusz Jesionek. I umieścił w rankingu nie tylko wygrane spotkania. Poniższa klasyfikacja nieprzypadkowo została sporządzony z zachowaniem chronologii. Odzwierciedla bowiem narodziny wielkiego zespołu, jego rozkwit, punkt maksymalny i jednocześnie krytyczny, po którym zaczął się zmierzch najwspanialszej i najbardziej utytułowanej generacji w historii polskiego futbolu.
I.
16 kwietnia 1972, Bułgaria – Polska 3:1
To był bardzo trudny mecz na początek walki o wyjazd na olimpiadę do Monachium. Mecz ustawiony przez Bułgarów i przekręcony przez rumuńskiego sędziego Victora Padureanu. Wyszło jednak na to, że co nas nie zabije to nas wzmocni – z perspektywy czasu ocenia kierownik Jesionek. – Tak istotny i historycznie ważny był to mecz, także dlatego, że Włodek Lubański dostał czerwoną kartkę. I zawodnicy mieli przedsmak tego, jak trzeba radzić sobie bez kapitana.
II.
7 maja 1972, Polska – Bułgaria 3:0
Rewanż z Bułgarią na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie okazał się zwycięski w wyższych rozmiarach niż przegrany w Starej Zagorze. Stało się tak po uczciwej walce, w której Christo Bonew i spółka nie mieli najmniejszych szans z biało-czerwonymi. To był z naszej strony pokaz siły, również mentalnej. I tak jednak na koniec musieliśmy liczyć na olimpijski zespół Hiszpanii, który remisując u siebie odebrał cenny punkt nieczysto rywalizującym Bułgarom.
III.
1 września 1972, NRD – Polska 1:2
Faworytem meczu w Norymberdze – najważniejszego w pierwszej fazie grupowej IO’72 – byli Wschodni Niemcy. Jednak tego dnia Jurek Gorgoń był lepszym egzekutorem od Joachima Streicha, NRD-owskiego internacjonała, zawodnika naprawdę światowej klasy. Zdobył dwa gole i dał naszym zawodnikom nie tylko lepsze rozstawienie przed drugą fazą turnieju, ale i zapewnił zdecydowanie większą pewność siebie.
IV.
5 września 1972, ZSRR – Polska 1:2
Spotkanie w Augsburgu było niezwykle dramatyczne; ba nie wiadomo było nawet, czy po ataku terrorystów na ekipę Izraela zostanie rozegrane. W nerwowej atmosferze to reprezentanci ZSRR lepiej weszli w mecz, obejmując prowadzenie w pierwszej połowie po strzale Olega Błochina. I aż do 79 minuty kontrolowali wynik. Wyrównał Kazio Deyna z rzutu karnego, a decydującą akcję nasz zespół przeprowadził trzy minuty przed końcem. To była kluczowa wygrana w tej fazie igrzysk, dała przepustkę do wielkiego olimpijskiego finału. I zbudowała charakter Orłów Górskiego.
V.
10 września 1972, Węgry – Polska 1:2
Do przerwy na Stadionie Olimpijskim w Monachium to my popełniliśmy jeden błąd więcej. Konkretnie Kazio Deyna, i to faworyzowani Madziarzy prowadzili. Nie pierwszy raz na tych igrzyskach cenny okazał się spokój Kazimierza Górskiego w szatni. Po zmianie stron biało-czerwoni zagrali już zgodnie z zaleceniami, a Deyna – i to z nawiązką – naprawił to, co zepsuł w pierwszej połowie. Polska oszalała na punkcie Orłów Górskiego. Na uznanie naszych piłkarzy przez cały świat trzeba jednak było poczekać jeszcze dwa lata.
VI.
17. października 1973, Anglia – Polska 1:1
To nie był dobry mecz w wykonaniu naszej drużyny, nawet Janek Tomaszewski nie był sobą. Tyle że to właśnie na Wembley postawiliśmy najważniejszy krok w kierunku światowej czołówki. Zdecydowany i ewidentny. Mundial to było coś zupełnie innego niż igrzyska olimpijskie, przez federacje zachodnie traktowane jako mistrzostwa państw socjalistycznych. Zwycięski remis z Anglikami zapewnił awans na mistrzostwa świata, i stanowił – na tamtym etapie – spełnienie najskrytszych marzeń.
VII.
15 czerwca 1974, Argentyna – Polska 2:3
Neckarstadion w Stuttgarcie miał być areną łatwej przeprawy, może nawet spacerku Argentyńczyków, na mundialu. Naszemu zespołowi powszechnie wróżono walkę o trzecie miejsce w… grupie. Z Haiti. Tymczasem nie minęło 10 minut, a już całemu światu zdążyli się przedstawić Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach. Nasz zespół nie dość, że szybko objął prowadzenie, to na dodatek grał z jeszcze większym polotem niż dwa lata wcześniej na igrzyskach.
I na tyle skutecznie i konsekwentnie, że przed kończącym fazę grupową Polski z Włochami wyjście z grupy mieli już zapewnione. Nasi zawodnicy weszli już jednak na takie obroty, że nie w głowie im było kalkulowanie i odpuszczanie jakiegokolwiek spotkania. Trener Górski nie dopuściłby zresztą do żadnego kombinowania. Umiejętnie prowadził zespół, podkręcał i wiedział, jak wielkie psychologiczne znaczenie może mieć zwycięstwo nad aktualnymi wicemistrzami świata. Nie pomylił się.
VIII.
3 lipca 1974, Niemcy – Polska 1:0
Mecz z gospodarzami Weltmeisterschaft 1974 pokazał, że drużyna Górskiego ma wystarczający potencjał, żeby walczyć o najwyższe stawki. Nawet o tytuł mistrza świata. Bo to nie było spotkanie do jednej bramki. Mieliśmy swoje szanse, ale fatalne warunki ograniczyły nasze największe atuty na skrzydłach. Warunki rywalizacji – w których dziś nikt nie dopuściłby do gry – spowodowały, że Orły Górskiego przeszły do legendy. Odebrały też jednak największą w historii szasnę na występ w finałach MŚ.
IX.
6 lipca 1974, Brazylia – Polska 0:1
Wygrana z broniącą tytułu Brazylią w małym finale mistrzostw świata była dla naszych piłkarzy przepustką na największe salony. Srebrny, przyznawany wówczas za trzecie miejsce, medal mundialu miał większą wartość niż tytuł mistrza olimpijskiego. Choć w Polsce sukces odtrąbiono już przed meczem na wodzie z Niemcami, dopiero pokonanie Brazylii było podkreśleniem naszego spektakularnego występu w Weltmeisterschaft 1974. Mogliśmy przywieźć do kraju – w triumfalnych okolicznościach – konkretne trofea. To była rzeczywista kulminacja reprezentacji Polski pod kierunkiem Kazimierza Górskiego.
X.
15 października 1975, Holandia – Polska 3:0
Z tamtym spotkaniem nieodparcie kojarzy mi się Jan Ciszewski. Gdy słynny komentator, nazywany przez piłkarzy Kulawką, wszedł do autobusu, zawodnicy zaczęli buczeć. Nie przegraliśmy jednak przez dziennikarzy, tylko dlatego, że kierownictwo ekipy wyraziło zgodę na wyjazd do Amsterdamu z żonami. Na miejscu kobiety bez przerwy dzwoniły do hotelu, bo co chwilę brakowało im pieniędzy na zakupy. Były jak wygłodniałe lwice i zachowywały się niczym w amoku, bo w Polsce w sklepach nie było wtedy prawie nic, a tam już wszystko. No i rozkojarzyły piłkarzy. Dlatego wcześniejsze 4:1 na Stadionie Śląskim nie dało nic konkretnego. Choć było wspaniałym popisem kunsztu biało-czerwonych, nie przełożyło się na awans na mistrzostwa Europy.
W mojej ocenie to wówczas w Amsterdamie nastąpił początek końca Orłów Górskiego – uwidoczniło się już w pełni zmęczenie sukcesem w finałach mistrzostw świata – który dopełnił się w finale igrzysk w Montrealu. Oczekiwania w kraju tak wzrosły, że srebrny medal olimpijski, wynik nieosiągalny przed kadencją Pana Kazimierza, a dziś pozostający nawet poza sferą marzeń, w Polsce został odebrany jako dotkliwa porażka…