“Górski. My wygramy albo oni. Gucio”

Przypominamy, że Fundacja Kazimierza Górskiego objęła patronat nad najnowszą biografią Kazimierza Górskiego, zatytułowaną „Górski. Wygramy my albo oni”. Autor książki – która ukazała się nakładem wydawnictwa “Znak” – Mirosław Wlekły, dotarł do niepublikowanych wcześniej epizodów z życia Trenera Tysiąclecia. A także tajemnic ludzi, których najbardziej utytułowany selekcjoner w historii polskiego futbolu uważał za przyjaciół. Na przykład Gucia Góreckiego, o którym do dziś wśród Orłów Górskiego krążą – wyłącznie przyjemne – legendy. 

 

 

Zapraszamy do lektury rozdziału właśnie o Guciu. Przede wszystkim jednak – zapraszamy do księgarń. Ukazanie się biografii wydanej przez “Znak” wpisało się w cykl obchodów 100-lecia urodzin Kazimierza Górskiego.

 

 

 

 

 

95. Gucio

 

Po mundialu Kazimierz wpada w wir spotkań towarzyskich. Nigdy nie stronił od ludzi, jednak mieszkanie przy Madalińskiego goście zaczynają wręcz nazywać „hotelem Górskiego”.

 

Urszula Górska:

 

 – Miałam jedenaście koleżanek i wszystkie mnie odwiedzały, do tego koleżanki i koledzy mojego brata, koleżanki mojej mamy, goście ojca, wspólni znajomi, dziennikarze… Drzwi się nie zamykały. Na każdego czekało jedzenie: zakąski, przekąski, ruskie pierogi, barszcz. Mama obsługiwała, nie narzekała. „Kocham ludzi” – mówiła. Jej naprawdę takie życie się podobało.

 

Krystyna Loska bywa u Górskich ze swoim mężem Henrykiem, z którym Kazimierz zacieśnia kontakty po mistrzostwach świata:

 

 – Mieli małe mieszkanie, ale wszyscyśmy się tam mieścili. Kazio z Marią też często do nas przychodzili, uczestniczyli w naszych imprezach rodzinnych. Rozmowy zawsze były o piłce.

 

Loskowie do Górskich zabierają nastoletnią córkę.

 

 – Rodzice bardzo się z nimi przyjaźnili – opowie po latach Grażyna Torbicka. – Państwo Górscy byli uroczą parą, mieli wielkie poczucie humoru, żartowali, a w tych PRL-owskich czasach humor był bardzo potrzebny. To zawsze były naturalne, serdeczne, radosne spotkania.

 

Krystyna Loska:

 

 – Kazio od reszty środowiska piłkarskiego odróżniał się tym, że był niezwykle spokojny, zawsze uśmiechnięty. Miał taką charyzmę, że gdziekolwiek się znalazł, znajdował przyjaciół i ludzi, którzy chcieli go słuchać.

 

Górski jest teraz VIP-em, bywa na mieście, zaprasza się go na salony. Dziennikarz Paweł Zarzeczny, do końca swojego życia entuzjasta Kazimierza Górskiego, napisze:

 

„W ogóle Kazio nie pracował za dużo. Lubił sobie posiedzieć na koniaczku w hotelu Victoria, i to z kumplami wszelkiej maści. W dzisiejszych czasach to nie do pomyślenia. Byłby głównym celem dla paparazzi. Śmiano się też, że on składy zapisywał na serwetkach, jedynym zresztą papierze, jaki w życiu widział, choć skończył studia. Czasami kelner nieopatrznie serwetkę zabierał i nagle cały skład mu uciekał. Akurat tego na mecz na Wembley nie zabrał”.

 

Podczas podróży po świecie Kazimierz często kupuje Marii widokówki: wypisuje, nakleja znaczek, nie ma czasu wysłać, więc przywozi do domu. Chwilowo ma jednak dosyć rozjazdów: kiedy dostaje zaproszenie do Urugwaju, wysyła tam Strejlaua.

 

 – Trenerzy z Ameryki Południowej byli zafascynowani naszą grą na mundialu, chcieli, żeby pan Kazimierz ich szkolił – wspomni Strejlau. – Mieliśmy tam jechać razem, ale Kazio mówi: „Słuchaj, ty jesteś wykładowca na wyższej uczelni, a ja zmęczony, niepotrzebne mi dodatkowe stresy”.

 

Spokój odnajduje w nauce. Latem 1975 roku rozpoczyna zaoczne studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. W studiach, przyznaje, znajduje ucieczkę przed nękającymi go troskami i kłopotami z formą reprezentacji. Zanim wyjedzie z Polski, zaliczy najtrudniejszy pierwszy rok. Mieszkając za granicą, co roku będzie przyjeżdżać na letnie egzaminy. W 1979 roku uczelnia zatwierdzi mu temat pracy magisterskiej: „Psychologiczna analiza cech temperamentnych piłkarzy oraz określenie typów na tle ich przydatności do gry w określonych formacjach zespołu piłkarskiego”. Studia skończy Górski z wynikiem bardzo dobrym z wyróżnieniem. Dyplom dostanie dziewiątego czerwca 1980 roku. Pracę z wrocławskiej uczelni ktoś kiedyś wypożyczy, nie odda, praca nigdy już się nie odnajdzie.

 

W Warszawie Kazimierz widuje się ze znajomymi: nowymi i z dawnych lat. Zbigniew Kurtycz już od dekady występuje z żoną Barbarą Dunin. Spotykają się i jak we Lwowie popijają ćmagę, wódkę z sokiem. Kazimierzowi najbliżej jednak do innego lwowiaka.

 

Dariusz Górski:

 

 – Gucio pracował w Centralnym Ośrodku Sportu. Kiedyś to tak wyglądało, że paszporty sportowców leżały w COS-ie na Torwarze i każdy wyjazd piłkarzy musiał być tam zatwierdzony. Pewnie łączyły ich więc także sprawy służbowe. Ale ta znajomość miała swoje początki jeszcze we Lwowie. Ojciec i Gucio byli serdecznymi przyjaciółmi.

 

Jerzy Lechowski:

 

 – Gucio dałby się za Kazia pokroić. Ciągle się spotykali. Był odpowiedzialny za transfery w Głównym Komitecie, a potem został menadżerem.

 

W Zielonym Barze w hotelu Victoria przyjaciele zamawiają ćmagę, potem coraz częściej zamiast ćmagi proszą o koniaczek.

 

Urszula Górska:

 

 – Ojciec mnie czasem zabierał, piłam sok pomarańczowy i słuchałam. Przesympatyczny był pan Gucio, podobnie jak jego żona. Pracował w czechosłowackich liniach lotniczych, pamiętam, jak opowiadał o Karelu Gotcie. Obiecał, że gdy przyjedzie do Polski, załatwi mi bilet.

 

Lesław Ćmikiewicz:

 

 – Jak się chciało pośmiać, posłuchać anegdot, to się szło do Zielonego Baru, spotkania tam zawsze były radosne, a Kazio to uwielbiał. Gucio był cichociemnym, ale nie jakimś tam agentem, prawdziwym cichociemnym, przyjeżdżał z misjami z Anglii. A przy tym, o czym nie każdy wiedział, pisał kryminały.

 

Nikt jednak: ani dziennikarze, ani piłkarze, którzy uwielbiają Gucia, ani nawet Kazimierz Górski, nie zna jego tajemnicy. Tego, że jest podwójnym, potrójnym, a nawet poczwórnym agentem.

 

Gucio urodził się we Lwowie w 1916 roku.

 

Po latach, przesłuchiwany przez polską bezpiekę, opowie, że brał udział w kampanii wrześniowej, wstąpił do AK, a w 1945 roku został cichociemnym. Pierwsza misja: miał w Krakowie przekazać odezwę dotyczącą Armii Krajowej.

 

W latach 1946–1948 jako kurier organizacji WiN (Wolność i Niezawisłość) kilkakrotnie był przerzucany do Polski. Przewoził dolary na finansowanie antykomunistycznych organizacji. Posługiwał się fałszywymi nazwiskami.

 

Możliwe, że współpracował z brytyjskim wywiadem. Przeprowadził się do Paryża, utrzymywał kontakt z agentem francuskiego wywiadu. Wkrótce doszło do werbunku przez Amerykanów i Gucio rozpoczął współpracę z CIA. W latach 1951–1953 Amerykanie trzykrotnie przerzucali go do Polski.

 

Jednak już w 1951 roku aresztował go tu radziecki wywiad i doszło do przewerbunku: Gucio dostał pseudonim „Zagłoba”, a dzięki jego informacjom aresztowano rezydenta CIA w Polsce.

 

Wrócił za ocean i w latach 1953–1955 jako podwójny agent mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Amerykanom zwierzył się z przewerbunku w KGB. CIA znów wysłało go do Polski. Rosjanom opowiedział, że Amerykanie go zdemaskowali.

 

Jego historia komplikowała się: Amerykanie chcieli, by zbudował siatkę szpiegowską w Polsce. Mocodawcy w wywiadzie radzieckim nie wyrazili na to zgody. Kontakt utrzymywał i z jednymi, i z drugimi.

 

Podczas kolejnego pobytu w Polsce, za zgodą KGB, wreszcie zwerbował dla CIA pierwszego współpracownika. Amerykanie dowiedzieli się jednak, że Gucio nadal współpracuje z radzieckim wywiadem, i zatrzymali go w Berlinie Zachodnim.

 

Druga połowa lat pięćdziesiątych to seria jego aresztowań, odsiadek w więzieniach, lawirowania pomiędzy wywiadami różnych krajów, przygód tak nieprawdopodobnych, że nie powstydziłby się ich scenarzysta Jamesa Bonda. Tak przynajmniej mówi wersja opowiedziana przez samego zainteresowanego i ustalona przez bezpiekę – niekoniecznie całkiem prawdziwa. W tajnych aktach SB oficerowie napiszą: „przeszłość niewyjaśniona” .

 

Zdekonspirowany przez wszystkie zagraniczne wywiady, w końcu wycofał się, osiadł w Gdańsku i postanowił działać na rzecz Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W latach 1959–1961 współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Esbecy nie byli z niego zadowoleni, twierdząc, że „jest on za leniwy, mało obowiązkowy, lubi wypić (wpływ pobytu do 1958 roku na Zachodzie)”, i w końcu wykreślili go ze swojej sieci agenturalnej. Jednak nadal utrzymywali z nim kontakt, a jednocześnie rozpracowywali go, podejrzewając ciągle o współpracę z CIA.

 

Zatrudnił się w Orbisie jako pilot zagranicznych wycieczek. Za nielegalny handel walutami dostał wyrok: pół roku odsiadki w zawieszeniu. Przeniósł się do Warszawy, gdzie odnalazł kumpla ze Lwow – Kazimierza Górskiego. Nie wiadomo, co dokładnie opowiedział mu o swojej przeszłości.

 

Po latach, przy koniaczku, przyznaje się, że był cichociemnym. Pracuje w Sports-Touriście, Baltonie, kasach LOT-u. Rozpoczyna pracę w Czechosłowackich Liniach Lotniczych. Zwalniają go „profilaktycznie” i dają nowe zatrudnienie, uznając, że w Biurze Imprez Sportowych „będzie miał minimalne możliwości ewentualnego prowadzenia działalności szpiegowskiej”.

 

Jednak w latach 1971–1975 Departament II MSW w ramach sprawy operacyjnej o kryptonimie „Gutek” rozpracowuje go, nadal podejrzewając o szpiegostwo.

 

Kazimierz wie, gdzie szukać kolegi, kiedy skończy trening lub spotkania w PZPN. Jak wynika z dokumentów bezpieki, Gucio wszystkie popołudnia spędza na terenie hoteli: Forum, Europejskiego i Victoria.

 

W grudniu 1976 roku w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych rozpatrywana jest kandydatura Gucia na tajnego współpracownika. „Prowadzi bardzo ożywione życie towarzyskie i posiada liczne kontakty zarówno w kręgach sportowych, ambasadach, jak i na terenie Okęcia, gdzie mimo braku przepustki dość swobodnie przemieszcza się po płycie lotniska. Utrzymuje kontakty nie tylko z Kazimierzem Górskim, ale też z jego zawodnikami: Kazimierzem Deyną, Henrykiem Wawrowskim. Henrykowi Kasperczakowi chce załatwić kontrakt w Szwajcarii. Kazimierza Górskiego chce wysłać do Kuwejtu”.

 

Dwudziestego pierwszego marca 1977 roku, kiedy Górskiego nie będzie już w Polsce, na biurko naczelnika Wydziału VII Departamentu II MSW trafi raport o pozyskaniu Gustawa G. na tajnego współpracownika. Rozmowa werbunkowa odbędzie się w hotelu Dom Chłopa. Odtąd będzie nosił pseudonim „Konrad”.

 

Bezpieka liczy na rozległe kontakty Gucia na Zachodzie. Pierwsze zadanie: wzięcie udziału w konferencji SPATA w Atenach, gdzie przy okazji – najpewniej – spotka się ze swoim przyjacielem Kazimierzem.

 

Kiedy po latach opowiem historię Gucia synowi Kazimierza Górskiego, ten najpierw szeroko otworzy oczy, a potem wybuchnie śmiechem.

 

 – Znałem go tylko jako serdecznego, wesołego człowieka, bardzo koleżeńskiego, który starał się pomagać ludziom. Ojciec na pewno też nie miał o tym wszystkim pojęcia. Nie wiem, o czym rozmawiali. Ale nie sądzę, by tacy agenci spowiadali się ze swoich zadań, nawet przyjaciołom.

 

Latem 1975 roku Kazimierz i Gucio siedzą przy ćmadze w Hotelu Europejskim. Przy barze siada obcokrajowiec – niski, krępy, o skórze koloru kawy z mlekiem. Nieopodal zauważa Górskiego, wie, że jest słynnym trenerem piłkarzy. Podchodzi. Witają się. Kazimierz przedstawia swojego przyjaciela, Gucio daje obcokrajowcowi swoją wizytówkę.

 

 

cdn.