2 marca mija sto lat od dnia urodzin Kazimierza Górskiego. Kiedyś cała Polska nie tylko go znała, ale i lubiła. Bokserzy mieli „Papę” Stamma, siatkarze „Kata” Wagnera, Kolarze Henryka Łasaka, a lekkoatleci Jana Mulaka. To byli mistrzowie swojego fachu, uznani na całym świecie. Ale kiedy pięściarze, lekkoatleci czy kolarze zdobywali tytuły i medale, Polacy, ciesząc się wzdychali: żeby tak piłkarze… – pisze Stefan Szczepłek.

Górski dał nam to, na co kibice czekali od kiedy w Polsce zaczęto grać w piłkę. Na sukces międzynarodowy. Dlaczego udało się właśnie jemu? Miał intuicję – coś, czego nie można się nauczyć, ale co wynika z własnych doświadczeń, inteligencji i obserwacji. Trafił na grupę wyjątkowo zdolnych piłkarzy, sprzyjające okoliczności i umiał to wszystko wykorzystać. Sprzyjało mu szczęście, ale potrafił mu pomóc.
Ale nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie wiele elementów.
Lwów
Kazimierz Górski grał w piłkę w Robotniczym Klubie Sportowym. W sportowej hierarchii Lwowa to druga kategoria. Zajmował miejsce za Pogonią, Czarnymi, Lechią i Hasmoneą. Wszystkie cztery grały w pierwszej lidze. Górski nie był talentem na tyle w mieście znanym, aby trafić do drużyny lepszej niż RKS, występujący w lidze okręgowej.
Kibicował Pogoni, jednemu z najsłynniejszych klubów przedwojennej Polski, czterokrotnemu mistrzowi kraju. Czasami oglądał mecze z tzw. zielonej trybuny – kasztanów rosnących wokół boiska. Ich gałęzie zajmowali młodzi kibice, których nie stać było na bilety. Górski oglądał m.in. reprezentanta Polski Michała Matyasa, który po wojnie zdobędzie sławę jako trener.
Buty po Matyasie dostał obiecujący junior Pogoni Zbigniew Kurtycz, który jako piosenkarz wylansował wielki przebój lat pięćdziesiątych „Cicha woda”. Jeden z jego partnerów w drużynie juniorów – Tadeusz Jedynak zostanie w Polsce Ludowej generałem i działaczem Legii. Drugi – Adam Wolanin będzie reprezentował Stany Zjednoczone na mistrzostwach świata w Brazylii.
Kiedy Górski trzymał się gałęzi, na fotelu w najlepszym sektorze stadionu rozpierał się inny wielki sympatyk piłki nożnej, profesor uniwersytetu Jana Kazimierza Stefan Banach.
Wojna
Kiedy wybuchła wojna Górski miał 18 lat. W tym wieku zagra się z każdym i wszędzie. Gdyby wojny nie było, prawdopodobnie wcześniej czy później trafiłby do Pogoni. Ale Lwów zajęli Rosjanie i polskie kluby zlikwidowali. Pogoń odrodziła się dopiero siedemdziesiąt lat później, w roku 2009. Inne lwowskie kluby zakończyły swoją historię w roku 1939.
Podobnie jak wielu innych młodych polskich piłkarzy ze Lwowa (był wśród nich Wolanin) Górski grał w stworzonym przez Rosjan klubie Spartak. Mirosław Wlekły, którego książka „Górski. Wygramy my, albo oni” w najbliższych dniach trafi do księgarń pisze, że kiedy Spartak grał w mistrzostwach Związku Radzieckiego, piłkarzy, a więc i Górskiego zaszczycił rozmową Nikita Chruszczow, wówczas pierwszy sekretarz partii Ukrainy. Był na tyle łaskaw, że zezwalał na odpowiedzi po polsku.
Kiedy weszli Niemcy, utworzyli swoje kluby lub zezwalali na działalność takich, które popierały ich politykę. Jednym z nich była Garbarnia i to jej zawodnikiem został Kazimierz Górski w roku 1941. Występował obok Stefana Żywotki, znanego bardziej jako trener m.in. Pogoni Szczecin i Arki, a przede wszystkim najlepszy trener w historii algierskiego klubu JSK Kabylia (pisaliśmy o nim w styczniowym „Plusie Minusie”, z okazji 101 rocznicy jego urodzin).
Z jakichś powodów w swoich pamiętnikach Kazimierz Górski o grze w Garbarni nie wspomina. Wystąpił też w meczu reprezentacji Lwowa, złożonej z dawnych polskich ligowców, przeciw niemieckiej drużynie KONA.
Kiedy latem 1944 roku do Lwowa ponownie weszli Rosjanie, odbudowali dawne struktury na swoją modłę. 23-letni Górski musiał mieć dylemat, ale wybrał wyjście pragmatyczne. Zgodził się na grę w Dynamie Lwów, bo dzięki temu miał zapewnione środki do życia i unikał powołania do Armii Czerwonej.
Tyle, że ten wybór niósł konsekwencje innego rodzaju. Dynamo było klubem milicji i sowieckich służb. Zgłaszając do niego swój akces Górski stawał się formalnie funkcjonariuszem NKWD. Gdyby skrupulatni i mniej refleksyjni pracownicy IPN, z błogosławieństwem Bronisława Wildsteina zrobili listę Polaków, którzy znaleźli się we Lwowie roku 1944 w takiej szczególnej sytuacji, zapewne uznaliby ich za kolaborantów. Jak sportowców, którzy po wojnie byli zawodnikami Gwardii.
Wojsko
Górski spędził w nim zaledwie sześć miesięcy. Zaciągnął się w grudniu 1944 roku, a wystąpił w maju 1945, kiedy skończyła się wojna. Jego pułk na przełomie lat 1944/45 stacjonował na terenie obozu koncentracyjnego na Majdanku. Stąd wyruszył wraz z ofensywą styczniową i Kazimierz Górski brał udział w walkach o wyzwolenie Warszawy.
Już tutaj pozostał. Ale z bronią miał niewiele wspólnego. Dosłużył się wprawdzie stopnia sierżanta, jednak uważano go bardziej za „kaprala od piłki”. Mieszkał w koszarach przy ulicy Szwoleżerów, a na stadionie Wojska Polskiego przeprowadzał sprawdziany dla żołnierzy, którzy mieli coś wspólnego z grą w piłkę i mogliby wejść w skład nowej wojskowej drużyny.
Ta drużyna jeszcze nie miała nazwy, ale władza państwowa bardzo chciała, żeby stała się Legią odrodzonej Polski. I chociaż mimo adresu nic jej z przedwojenną Legią nie łączyło, faktycznie się nią stała.
Kazimierz Górski był jej akuszerem, zawodnikiem (do roku 1953) i trenerem. Mimo, że formalnie przestał być żołnierzem, poprzez pracę w Legii z wojskiem związał się na wiele lat. A w swojej pierwszej pracy trenerskiej, w drużynie juniorów miał bramkarza, który niczym się nie wyróżniał. On jednak rozwinął się później i w innej dziedzinie. Nazywał się Ryszard Kapuściński.
Rodzina
Kazimierz Górski miał poczucie humoru i zniewalający uśmiech, ale do dziewczyn brakowało mu śmiałości. Wprawdzie kiedy opowiadał o Lwowie swojej młodości mrużył oczy i widział Park Stryjski, alejkami którego chodzi pod rękę z dziewczyną, ale chyba żadnej głębszej miłości nie przeżył.
Czekała na niego dopiero w stolicy, a nazywała się Marianna. Warszawianka, urodzona pod Kraśnikiem, dokąd w roku 1919 rodzina uciekła ze stolicy przed epidemią grypy hiszpanki.
W styczniu 1948 roku wzięli ślub cywilny. Ale mimo że obydwoje byli katolikami, do kościelnego poszli dopiero czternaście lat później. Stali się w pewnym sensie ofiarami czasów. Ślub kościelny na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych wśród pracowników wojska (a Górski grał wówczas w Legii) nie był mile widziany. W dodatku w roku 1953, po śmierci Stalina Kazimierz Górski zapisał się do partii.
Zapisał, a nie „wstąpił”. Miał 32 lata, kończył karierę, nie wiedział co ze sobą zrobić, w grudniu miało się urodzić pierwsze dziecko. Górskim wiodło się kiepsko, bo z gry w piłkę nie było pieniędzy. Klub przydzielił im mieszkanie na Woli, ale nie mieli za co kupić mebli. Powiedzieli, że może zostać asystentem pierwszego trenera Legii, pod warunkiem, że zapisze się do PZPR.
I tak zrobił. Prawdę mówiąc, nie wiedzieliśmy, że Górski był w partii, bo nigdy się z tym (w przeciwieństwie na przykład do Jacka Gmocha) nie obnosił. Nie dawał się wykorzystywać nawet kiedy był już pierwszym trenerem w Polsce. Spotykał się z Edwardem Gierkiem, bo nie miał wyjścia. Ale korzyści z tego żadnych nie czerpał.
Selekcjoner
Można przyjąć, że w latach pięćdziesiątych, na progu dorosłości i życia w rodzinie wykazał się koniunkturalizmem. Partia nie tylko dawała święty spokój, ale i większe możliwości. Górskiego skierowano na kurs trenerski, zatrudniono w PZPN jako trenera powstającej reprezentacji juniorów, wysłano jako obserwatora na mecz Węgry – Anglia 7:1 w Budapeszcie (1954) i na mistrzostwa świata w Szwecji (1958).
Zbierał doświadczenia w tego rodzaju pracy i w klubach: Legii, Marymoncie, Lubliniance, Gwardii Warszawa. Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych PZPN i kibice byli już nieco zmęczeni Ryszardem Koncewiczem, skądinąd trenerem wybitnym i bardzo zasłużonym, prezes związku postawił na Kazimierza Górskiego.
Prezesem był Wiesław Ociepka, wysoko postawiony działacz partyjny, a wkrótce minister spraw wewnętrznych. Miał ponoć w zaufanym gronie powiedzieć, że skoro „Górski przyjechał do Polski na sowieckim czołgu” i nigdy się nie stawia, będzie można nim sterować. O ewentualnych sukcesach reprezentacji nie mówiono. Skoro nigdy ich nie miała, to i mieć nie będzie.
Rewolucja
Nie wzięto pod uwagę kilku spraw. Do zmiany na stanowisku selekcjonera doszło w listopadzie 1970 roku, a ogłoszono ją 1 grudnia. Większych dyskusji nie wzbudziła, ponieważ 49-letni Górski, choć znany, był trenerem jednym z wielu. Zresztą, Polacy mieli poważniejsze sprawy na głowie.
12 grudnia, na dwa tygodnie przed świętami rząd wprowadził podwyżki cen. Ludzie w proteście wyszli na ulice, skierowano przeciw nim wojsko i milicję. Na Wybrzeżu zginęło 41 osób. Efektem tragicznych wydarzeń była zmiana na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Władysława Gomułkę zastąpił Edward Gierek.
W styczniu 1971 roku, na spotkaniu ze stoczniowcami w Gdańsku Gierek zadał słynne pytanie, dotyczące odbudowy Polski: „No to jak towarzysze, pomożecie?”. W tym samym czasie, w Warszawie grupa młodych członków partii, związana w różnoraki sposób ze sportem dostrzegła szansę polskiej piłki i przy okazji swoją. Jacek Gmoch, przy pomocy m.in. byłego piłkarza Polonii i pracownika KC PZPR Witolda Dłużniaka opracowali raport o stanie polskiej piłki i wskazali drogi jej rozwoju.
O przekazanie raportu Gierkowi poprosili Włodzimierza Lubańskiego, który miał do I sekretarza stały dostęp. Lubański poparł raport prośbą: My pomożemy, niech towarzysz sekretarz pomoże nam.
Gierek, w przeciwieństwie do Gomułki lubił sport, rozumiał jego rolę propagandową, kibicował Zagłębiu Sosnowiec, a jako sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Katowicach często oglądał mecze na Stadionie Śląskim. Po przeczytaniu raportu i rozmowie z Lubańskim zapalił zielone światło.
Efektem tej decyzji była zmiana podejścia prezesów klubów (zawsze byli to działacze partyjni) do zwalniania swoich zawodników na mecze reprezentacji. PZPN zaś zaczął płacić reprezentantom premie, a nie tylko diety w symbolicznej wysokości, jak było dotychczas. Gra w drużynie narodowej zaczęła się opłacać.
Kolejny element, który dawał nadzieję na lepsze czasy dotyczył występów Legii i Górnika w rozgrywkach o europejskie puchary. W roku 1970 Legia dotarła do czwórki najlepszych drużyn w rozgrywkach mistrzów krajowych, a Górnik do półfinału turnieju o Puchar Zdobywców Pucharów. Nagle o Kazimierzu Deynie, Robercie Gadosze, Włodzimierzu Lubańskim zaczęło być głośno w Europie. Polskę zaczęto traktować jak uśpionego futbolowego olbrzyma.
Kibice
Kazimierz Górski miał być w nowej układance jednym z elementów. Chyba nikt nie wziął pod uwagę faktu, że cichy, sympatyczny, niekonfliktowy człowiek zacznie mieć swoje zdanie i wymagać. A kiedy jego koncepcje i decyzje zaczęły przynosić efekty, szybko stał się przywódcą z autorytetem. Nie podnosił głosu, nie walił pięścią w stół. Miał siłę argumentów.
Towarzyszyło mu szczęście, ale potrafił na nie zapracować. Nawet porażka z Bułgarią w eliminacjach do igrzysk olimpijskich miała dobre strony. Mecz w Starej Zagorze transmitowała telewizja, kibice widzieli jak rumuński sędzia Victor Padureanu wyrzuca Lubańskiego z boiska i krzywdzi nas decyzjami. Jan Ciszewski przeobraził się z obiektywnego komentatora w nie panującego nad nerwami kibica.
Poczucie krzywdy, jakie nas wtedy spotkało bodaj pierwszy raz na skalę ogólnopolską zjednoczyło kibiców, którzy stanęli murem za reprezentacją. Kiedy Bułgarzy przyjechali do Warszawy na rewanż, w atmosferze wrogości, którą czuli na każdym kroku przegrali gładko 0:3.
To nam nie dawało awansu na igrzyska i mało kto o nim myślał. W ostatnim meczu doszło jednak do sensacji. Amatorzy z Hiszpanii zremisowali z Bułgarią 3:3, dzięki czemu otworzyli Polakom drogę na igrzyska. Wtedy zaczęło się mówić, że „Kazimierz Górski to ma szczęście”. (cdn.)
Stefan SZCZEPŁEK
To pierwsza część tekstu, który został opublikowany na łamach magazynu „Plus Minus” 26 lutego 2021 roku. Drugą część artykułu opublikujemy niebawem.