Walia – wielka wojna Orłów Górskiego

To była prawdziwa wojna! Polacy – po marcowej porażce w Cardiff – musieli pokonać Walijczyków, aby pozostać w grze o wyjazd na finały Weltmeisterschaft 1974. I tym razem nie zawahali się przyjąć bardzo twardych warunków zaproponowanych przez Wyspiarzy. Momentami boisko w Chorzowie bardziej przypominało oktagon do mieszanych sztuk walki – których wówczas jeszcze chyba nawet nie wymyślono – niż plac do rywalizacji zgodnie z duchem fair play. Toporni rywale chętnie wymierzali razy biało-czerwonym, ale podopieczni Kazimierza Górskiego nie pozostawali wcale dłużni. Zaś Leszek Ćmikiewicz okazał się prawdziwym mistrzem prowokacji.

 

Lesław Ćmikiewicz drugi z lewej) zagrał w pomocy przeciw Walijczykom wraz Kazimierzem Deyną i Henrykiem Kasperczakiem. Tym razem to on grał pierwsze skrzypce, nawet jeśli protokół meczowy tego nie odzwierciedla…. Fot. archiwum Gorskich/FOTONOVA

 

Piłkarsko Polacy byli znacznie lepsi, ale na niewiele to się zdało w Walii, gdzie gospodarze stłamsili naszych reprezentantów fizycznie. Biało-czerwoni wyciągnęli wnioski, dlatego w rewanżu – we środę 26 września 1973 roku, który rozpoczął się o godzinie 17.30 w Chorzowie – już od pierwszej minuty kości trzeszczały po obu stronach. Do bitki używano nóg, pięści, a Robert Gadocha nie zawahał się zdzielić przeciwnika z… bani. Oczywiście wcześniej bezpardonowo potraktowany przez rywala.

 

Gadocha z Latą zrobili piłkarską robotę

 

Determinacja gości na niewiele się zdawała, bo nasi – mimo brutalnych okoliczności spotkania – tym razem grali tak, jak potrafili. Najpierw Kazimierz Deyna trafił z rzutu wolnego w słupek. Potem fantastycznie z dystansu uderzył Grzegorz Lato, ale Gary Sprake interweniował fenomenalnie. Na pierwszego gola kibice na Stadionie Śląskim czekali do 29 minuty. Akcja była dość przypadkowa, Deyna zagrał w pole karne, a gapiostwo rywali wykorzystał Gadocha. Dopadł do prostopadłej piłki i kopnął do siatki obok bezradnego golkipera Walijczyków. 5 minut później Lato – który wraz z Janem Domarskim i Henrykiem Kasperczakiem jako trio ze Stali Mielec mieli okazać się lekiem na absencję kontuzjowanego kapitana Włodzimierza Lubańskiego – wspaniale rozegrał z Gadochą. Najpierw przerzucił do legionisty na lewe skrzydło, a następnie wbiegł z prawej flanki na środek pola karnego i skutecznie – strzałem głową – zakończył tę akcję po doskonałym podaniu zwrotnym.   

 

Mieliśmy w składzie mistrza prowokacji

 

Tego dla Walijczyków było już za wiele. Zaczęli kopać jeszcze mocniej, co bezlitośnie wykorzystał Ćmikiewicz. Na oczach sędziego Ove Dahlberga sprowokował znanego – nie tylko arbitrowi – z nieczystych zagrań Trevora Hockeya. A ten nie bacząc na okoliczności i grożące konsekwencje postanowił natychmiast oddać naszemu reprezentantowi. Po teatrzyku w wykonaniu pomocnika Legii, który sporo dodał od siebie padając na murawę – rywal został wyrzucony z boiska. Co nieco tylko uspokoiło niezdrowe zapędy gości, bo gra w kości trwała już do końcowego gwizdka. Po przerwie biało-czerwoni zadowolili się jednym trafieniem. Lato przeprowadził swą popisową akcję prawym skrzydłem. Podciągnął niemal do końcowej linii i stamtąd wycofał do nadbiegającego Domarskiego, który huknął nie do obrony.

 

26.09.1973, Chorzów, eliminacje mistrzostw świata

POLSKA – Anglia 3:0 (2:0)

Bramki: Gadocha 29, Lato 34, Domarski 53.

POLSKA: Tomaszewski – Szymanowski, Gorgoń, Bulzacki, Musiał – Ćmikiewicz, Deyna, Kasperczak – Lato, Domarski, Gadocha. Trener: Górski. 

 

 

A oto, jak wspomina tę boiskową wojnę jej największy – choć cichy – bohater, Ćmikiewicz:

– Z mojej perspektywy najbardziej niezapomniany był rewanż z Walią w Chorzowie. Nigdy wcześniej ani później nie grałem takiego meczu międzypaństwowego, w którym obie strony tak mocno waliłyby się po… ryjach i kościach. Założenia, za które brawa należą się trenerom, były takie, że musimy przyjąć twardą, a jeśli będzie trzeba – nawet brutalną walkę. Szkoleniowcy podpuścili nas, że Walijczycy jeszcze przed wylotem z Cardiff mówili, że na pewno przywiozą zwycięstwo z Polski. Inna sprawa, że u siebie rąbali nas równo z trawą, a w naszym gronie nie znalazł się choćby jeden odważny, żeby oddać. Trevor Hockey zmiatał nas dosłownie z boiska, a myśmy nie odpowiadali. W rewanżu, kiedy Terry Yorath kopnął leżącego Gadochę ze szpica w kręgosłup, Robert tylko zapytał, który to numer. Kiedy kilka chwil później spojrzałem w ich kierunku, Walijczyk miał już całą twarz we krwi. Dostał z bani i cześć. Bo walczyć też potrafiliśmy ostro, Górski tego nie zabraniał. Ba, wręcz demonstrował, jakie powinno być nastawienie. We wcześniejszym, czerwcowym spotkaniu z Anglią w Chorzowie na 2:0, z boiska za czerwoną kartkę wyleciał Alan Ball. Za faul na mnie, bo wykonał duszenie. Oczywiście, w całej tej sytuacji nie byłem – i to mówiąc delikatnie – bez winy, dlatego jeden z angielskich kibiców wybrał się przez żużlowe ogrodzenie na boisko, żeby mnie za karę skopać. Nie zdążył, bo po drodze napotkał Kazia i sam dostał niezłe bęcki. Taki był trener – za nami skoczyłby w ogień. cdn.