Warna była ważniejsza niż Stara Zagora!

Mecz z Bułgarią, choć tylko towarzyski, umawiany szybko i w niestandardowym trybie, był – jak się okazało – niezwykle istotny dla budowy zespołu na miarę zwycięskiego remisu na Wembley. A nawet medalu mistrzostw świata w Niemczech! Przede wszystkim zaś przełomowy dla późniejszego króla strzelców finałów Weltmeisterschaft 1974. Grzegorz Lato właśnie w Warnie zameldował się w wyjściowym składzie reprezentacji Polski. Na prawie całą dekadę!

 

 

Kazimierz Górski świetnie odnajdywał się w nadmorskich klimatach. W Warnie w sierpniu 1973 roku przetestował kilka kluczowych w późniejszym czasie pomysłów – kadrowych i logistycznych.
Fot. Dariusz Górski/FOTONOVA

 

 

 

Wspomina Lesław Ćmikiewicz, wówczas as w talii Kazimierza Górskiego: – Rywale jakoś w trybie nagłym załatwiali ten mecz towarzyski, być może w polonijnej prasie przeczytali, że po którymś ze spotkań zamiast zwykłej wody piliśmy tą ognistą. Gospodarze szykowali się do walki na specjalnym zgrupowaniu w ośrodku wysokogórskim, my – mieliśmy ogniska. I co zrobił Kazio, po locie z przygodami, trwającym pewnie dobrze ponad dobę? Otóż po zakwaterowaniu w hotelu każdemu dał litrową butelkę piwa do ręki, i wygonił towarzystwo na plażę. O 11 w nocy. Na roztrenowanie przy pełni księżyca. „Po jednym nie więcej”, jak zaznaczył. Skończyło się tak, że Bułgarów roznieśliśmy, po doskonałym meczu. Lato, który doleciał do Warny z kraju, zdobył dwa gole i rzeczywiście był wśród nas najlepszy.

 

 

Z kijkiem w ręce znalazł pomysł na skuteczną… regenerację!

 

Kluczowe okazało się wspomniane roztrenowanie na plaży, które tak zapamiętał Lato, zdobywca obu goli: – Zaraz po zameldowaniu w hotelu, trener zabrał nas na plażę, kazał pograć w siatkówkę i piłkę ręczną, a potem na pół godziny wrzucił wszystkich do morza. Żeby po wojażach po USA i Meksyku, wszystko wyparowało z organizmów. Sam wszedł po kostki i przechadzał się z kijkiem w ręce, pamiętam tę scenę jak dziś. I pilnował, żeby nikt nie wychodził z wody.

Jan Tomaszewski twierdzi, że w ten sposób – po konsultacji z lekarzem – selekcjoner Górski przetestował sposób regeneracji, który później skuteczni stosował w trakcie finałów MŚ’74. – Zamiast na trening, poszliśmy do Morza Czarnego. Zresztą po wyczerpującej eskapadzie i podróży powrotnej z przesiadkami dał wszystkim dwa dni luzu. Chwila oddechu i kąpiele w morskiej wodzie sprawiły, że zlaliśmy pałających chęcią rewanżu za przegrane kwalifikacje olimpijskie Bułgarów bez kłopotu. Pan Kazimierz korzystał później z tego doświadczenia w Niemczech podczas Weltmeisterschaft 1974. Kiedy wracaliśmy po rozegranych meczach do Murrhardt, powiedzmy o północy, najpierw był szampan, a o pierwszej – kolacja. Po niej pan Kazimierz nakazywał: „Panowie, za pół godziny spotykamy się na basenie i w saunie”. Robił nam przymusową rekreację. A w zasadzie to pełną odnowę – skonkludował pan Jan.

 

 

 

19.08.1973, Warna (mecz towarzyski)

Bułgaria – POLSKA 0:2 (0:1)

Bramki: Lato 44, 70.

POLSKA: Tomaszewski – A. Szymanowski, H. Wieczorek, Gorgoń (37. Bulzacki), Musiał – Ćmikiewicz, Deyna, Kasperczak – Lato,  Domarski, Gadocha (80. Szarmach). Trener: Górski.

 

 

„Zagrał najlepszy nasz skład, z trójkami mielczan i legionistów. Dodam, że taki właśnie zamierzałem wystawić przeciwko Walii. Pozycja Jana Tomaszewskiego była niezagrożona. W tym, jak i w poprzednich meczach wykazywał się stałą, dobrą formą. Dwaj boczni obrońcy, Antoni Szymanowski i Adam Musiał, wydawali mi się również poza dyskusją. Na pozycji drugiego stopera wypróbowałem tym razem Henryka Wieczorka, który zyskał w mojej ocenie bardzo wysoką notę. A także Mirosława Bulzackiego zastępującego Jerzego Gorgonia. Co do defensywy miałem zatem pogląd jasny”wspominał po latach decydujący moment przygotowań do rewanżów z Wyspiarzami z Walii i Anglii w kwalifikacjach Weltmeisterschaft 1974 Kazimierz Górski w książce „Piłka jest okrągła”.

 

 

System trójkowy także narodził się w Warnie

 

 

Selekcjoner  kontynuował: „Wobec braku Włodzimierza Lubańskiego skłaniałem się do powierzenia roli środkowego napastnika Janowi Domarskiemu, który miałby wówczas za jednego z partnerów w ataku Grzegorza Latę. Z tego układu wynikała dalsza konsekwencja w odniesieniu do ustawienia linii środkowej, w której widziałem Henryka Kasperczaka w towarzystwie Kazimierza Deyny i Lesława Ćmikiewicza. Jedenastkę kończył godnie z numeracją Robert Gadocha. Ocenę meczu zakończyłem uwagą: wszyscy niemal wzorowo wypełnili swoje zadania.”

 

–  Pamiętam, że już w Warnie na 2:0, gdzie zdobyłem dwie bramki – a zatem dwa miesiące przed rewanżem z Wyspiarzami na Wembley Kazio już ustawił nas trójkami klubowymi. Lato – Domarski – Kasperczak ze Stali Mielec, a z drugiej strony Gadocha – Deyna – Ćmikiewicz z Legii Warszawa. Do tego dokooptował dwóch bocznych obrońców z Wisły, i – za chwilę – bramkarza oraz stopera z ŁKS. Miały zadziałać automatyzmy klubowe. I zadziałały! Skład kadry musiał być ustabilizowany, to była podstawa filozofii Górskiego. Selekcjoner umiał zrozumieć i właściwie ocenić piłkarzy. I na tej podstawie odpowiednio dobrać. Tak, żeby do siebie pasowali.

 

 

Dał o sobie znać fart trenera Górskiego

 

 

Był jeszcze jeden, niejako poboczny, aspekt zwycięstwa w Warnie, które – w założeniu Bułgarów – miało być rewanżem za kwalifikacje olimpijskie, w których w dwumeczu biało-czerwoni okazali się minimalnie lepsi (i o wiele bardziej uczciwi!) i dzięki temu polecieli na igrzyska do Monachium (skąd wrócili ze złotym medalem). – Największym wygranym tego spotkania  okazał się jednak trener Górski – nie ma wątpliwości Ćmikiewicz. – Od tamtej pory regularnie latał bowiem prowadzić kursy dla bułgarskich trenerów. Traktujące o przygotowaniu mentalnym, i błyskawicznej regeneracji po wyczerpującej podróży. Takie Kazio miał szczęście… cdn.