Jacek Gmoch(2): Zasłużenie na pomnikach

Jacek Gmoch był w Legii Warszawa piłkarzem Kazimierza Górskiego, w reprezentacji Polski jego współpracownikiem w najlepszym okresie w dziejach naszej drużyny narodowej. Przez lata na temat relacji między oboma szkoleniowcami mówiło się bardzo różnie, i nie zawsze dobrze, ale w wywiadzie udzielonym stronie naszej Fundacji Gmoch mówi zdecydowanie: – Pan Kazimierz wytrzymał repatriację, niepowodzenia z zespołami klubowymi, brak perspektyw w rozwoju jako trenera drużyn reprezentacyjnych i doczekał bardzo dobrego, historycznego czasu, po którym wszedł na pomniki. I wszedł na nie zasłużenie!

 

1974 Zakopane n/z (L-P) Edward Debicki Kazimierz Gorski Jacek Gmoch Andrzej Strejlau Hubert Kostka Andrzej Garlicki
fot. Dariusz Gorski/FOTONOVA

 

Krytyka po przegranej z Niemcami w kwalifikacjach ME’72 była posunięta do tego stopnia, że Górski rzeczywiście mógł się obawiać o zachowanie posady?

Tak, i właśnie dlatego zaangażowałem się w tę sprawę. Bo w tamtej grupie – którą nazywam AWF-owcami, ewentualnie nauczycielami – byli co prawda ludzie z dyplomami naukowymi i dużą wiedzą teoretyczną, ale z nikłym czy wręcz zerowym doświadczeniem praktycznym. A z tego względu nie cieszyli się w moich kręgach autorytetem. Uruchomiłem grupę piłkarską dla obrony Górskiego, a równolegle i niezależnie od tego pan Kazimierz zaproponował mi współpracę. I od wyjazdu do Starej Zagory na mecz kwalifikacji olimpijskich z Bułgarią byłem już przy reprezentacji. Dziennikarze nazwali mnie wtedy kocurem, bo łaziłem nawet po dachach, żeby z góry oglądać pewne rzeczy i zachowanie poszczególnych formacji na boisku. I oczywiście na bieżąco informować pana Kazimierza przez krótkofalówkę, o tym, co widać z takiej perspektywy. A było widać zacznie lepiej niż boiska, co zauważyliśmy jako światowi prekursorzy takiej obserwacji. To była pierwsza oznaka nowoczesności w naszej drużynie narodowej. W Anglii jeszcze daleko mieli do tego, trenerzy podczas meczów siedzieli w boksach wkopanych w ziemię i oczy mieli na wysokości murawy. Natomiast my już zaczęliśmy wykorzystywać technologię. Obserwowałem już wtedy przeciwników przy pomocy tak zwanego zobiektywizowanego arkusza. Nie na oko. Tyle że wpisując obserwacje na żywo, nie oglądałem meczu, ponieważ zajmowało to sporo czasu. Dopiero gdy pojawiły się magnetofony, robota ruszyła z kopyta. Bo mogłem nagrać wszystkie uwagi na bieżąco, i dopiero po meczu spisać w protokół. Zanim jednak je skonstruowano – zdążyłem nauczyć się stenogramowania.

 

To były początki słynnego banku informacji, co do którego nikt nie ma wątpliwości – łącznie z piłkarzami – że przyczynił się do pierwszej i jedynej do dziś wygranej z Anglią. W Chorzowie, w czerwcu 1973 roku, w kwalifikacjach mistrzostw świata.

Zainteresowania przedmiotami ścisłymi i sportowe połączyłem w koncepcję zastosowania metod naukowych w piłce nożnej. Uzyskana na studiach inżynierskich wiedza o elektronicznej technice obliczeniowej, statystyce i rachunku podobieństwa pozwoliła mi na tworzenie od 1971 roku pierwszego na świecie banku informacji piłkarskiej. Podkreślę jeszcze raz – na podstawie zobiektywizowanego naukowo materiału z obserwacji meczów. 

 

Selekcjoner był otwarty na te nowości?

Oczywiście! I miał do mnie pełne zaufanie. Zresztą wszystkie biurokratyczne kwestie, całą pisaninę, zlecał właśnie mnie do roboty. A jak późno wracał do domu w trudnym okresie, to pani Maria dzwoniła z krótką informacją: „Panie Jacku, Kazio przyszedł.” Leciałem wtedy do niego i ustalaliśmy powołania, żeby można było przedstawić do akceptacji na zarządzie. Czasami siedzieliśmy do  2, 3 w nocy i analizowaliśmy sytuację. Generalnie – z panem Kazimierzem można było konie kraść. Nie był konfliktowy, choć życie go nie rozpieszczało. Stracił dom i ojczyznę. Repatriacja, niepowodzenia z zespołami klubowymi, brak perspektyw w rozwoju jako trenera drużyn reprezentacyjnych – wytrzymał to wszystko i doczekał bardzo dobrego, historycznego czasu, po którym wszedł na pomniki. I wszedł na nie zasłużenie.

 

Co zadecydowało o tym, że po trudnym okresie w życiu trenera doszło do przełamania w grze reprezentacji Polski?

To ławka zawsze w sposób najbardziej wiarygodny weryfikowała trenera, a pana Kazimierza zweryfikowała pozytywnie. Był otwarty, pozwalał piłkarzom wypowiadać się nawet w kwestiach taktycznych, co było absolutnym novum. I przydawało się w procesie tworzenia strategii. Najbardziej upierdliwym był w tej dziedzinie wspomniany już przeze mnie Tomek, ale uwagi Janka nie były pozbawione racji. Jako bramkarz – miał naprawdę przytomne, całościowe spojrzenie na sprawy taktyczne. Dlatego żałuję, że nie zrobił kariery jako trener. W zasadzie z całej tej grupy tylko Heniek Kasperczak zrobił, co jest dla mnie o tyle dziwne, że wszyscy z bliska obserwowali jak pracowało się wtedy na najwyższych światowych standardach. Bo my z Górskim naprawdę wyprzedziliśmy epokę. Nasi piłkarze poznawali zatem warsztat z najwyższego możliwego pułapu. Coś ich zatem potem musiało „zaczadzić”, być może system szkolenia… Nie chciałbym w żaden sposób umniejszać roli trenera Górskiego, ale naprawdę wszystko robiliśmy wtedy razem. Rola pierwszego trenera jest taka, że to on bierze odpowiedzialność i nadstawia karku, a potem przechodzi do historii. I to jest naturalna kolej rzeczy. Też jednak miałem swój udział, swoje miejsce i swoje dokonania w tym projekcie, jakim była reprezentacja Polski. Dlatego po latach w książce opisałem to, co osobiście zrobiłem dla naszej piłki. O tym, co zrobił pan Kazimierz – i tak wszyscy wiedzą.

 

Na jakie aspekty zwrócił pan uwagę Górskiemu?

Po pierwsze, oparliśmy nasze opracowanie „Drogi poprawy…” na wyżu demograficznym, 11-milionowym. Szkoły szły wówczas na 3 zmiany, generacja wyżowa przyniosła wiele talentów. Pojawili się między innymi Władek Żmuda, Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach – a my to przewidzieliśmy kilka lat wcześniej. I stworzyliśmy modele testów do selekcji już na wczesnym etapie treningów. Na podstawie tego, co Stefan Paszczyk pozyskał z NRD i mi przekazał. Była podaż odpowiedniego materiału ludzkiego, pojawiło się także zapotrzebowanie polityków – Gierka i jego ekipy – na sukces sportowy, zwłaszcza piłkarski. Co przełożyło się na znacznie lepszą organizację i logistykę reprezentacji. Futbol stał się wtedy w Polsce elementem propagandowym. Zaistniały warunki, w których mogliśmy przestać funkcjonować jak reprezentacja, a zaczęliśmy – jak drużyna. Zgrupowań było tyle, ile chcieliśmy. I były tak długie jak chcieliśmy. Przerywanie rozgrywek ligowych dla potrzeb reprezentacji odbywało się wówczas zgodnie z życzeniem selekcjonera. Ba, pamiętam, że robiliśmy analizy na komputerze Odra na SGPIS, co było nowatorskie w skali świata! Patrzyliśmy na piłkę inaczej, w sposób naukowy, z wykorzystaniem przedmiotów ścisłych, czego na uczelniach sportowych nie było. A ja poznałem te metody jako pracownik naukowy na politechnice. 

 

Jako jakiego człowieka zapamiętał pan Górskiego?

Zupełnie innego niż był Koncewicz, co miało kluczowe znaczenie dla powodzenia jego misji w reprezentacji. Faja był wychowany na drylu, śmialiśmy się nawet – my powoływani przez niego do drużyny narodowej piłkarze – że jest feldfeblem. Trzeba było grać ściśle wedle jego schematu. Nie było dyskusji, choć zawodnicy nie zawsze rozumieli jego plan. A po prawdzie – to rozumieli rzadko. Nie oszukujmy się, piłka była zabawą plebsu, a nie arystokracji; dawała szansę młodzieży ze slumsów. Koncewicz był dyktatorem na każdym polu, de facto to on rządził PZPN. Bo tylko on wtedy w związku znał się na piłce. Faja był wówczas naprawdę wszystkim – selekcjonerem, szefem szkolenia, głównym filozofem i strategiem. A do pomocy miał świetnego organizatora, sekretarza Leszka Rylskiego, z którym się liczył. Reszta – musiała go wyłącznie słuchać. Zaś jeszcze twardszą ręką prowadził reprezentacją Polski. Pan Kazimierz był zupełnie innym człowiekiem. No i znacznie bardziej utalentowanym piłkarzem, choć kontuzja wyeliminowała go dość szybko z gry w reprezentacji. Był jednak swój, z naszego futbolowego środowiska. Znał piłkarzy, bo był trenerem juniorów i młodzieżówki. Całą tę generację wyżu demograficznego miał więc rozpracowaną w detalach. I był fajnym facetem, piłkarze go lubili. Bo dał się lubić. I chcieli dla niego grać. Był totalnym przeciwieństwem Fai. Może dlatego Koncewicz źle traktował Górskiego? Ale być może także z tego powodu dla Ociepki pan Kazimierz był najlepszym wyborem? Bo nie tylko naprawdę był na czasie, w sensie orientacji w potencjale zawodników. Nie generował też konfliktów. A Faja był konfliktowy i nielubiany.

 

A jak ocenia pan przygotowanie warsztatowe selekcjonera na tamtym etapie?

Jeśli idzie o wiedzę piłkarską to na tamten czas absolutnie pan Kazimierz miał dużą wiedzę. Zresztą – inwestowano w niego w PZPN. Wyrazem tego był pobyt na MŚ w 1958 w Szwecji, skąd trener Górski przywiózł system 4-2-4. I jako pierwszy wprowadzał to ustawienie w Polsce. Decydujące dla powodzenia jego selekcjonerskiej kadencji było jednak podejście do piłkarzy, bo futbolowym wizjonerem w moim odczuciu nie był. Natomiast podejście powodowało, że zawodnicy mogli prowadzić dialog z trenerem. Element przygotowania do meczu był bardziej płynny niż u Koncewicza. I o wiele bardziej realistyczny, przekładał się później na konkretne działania boiskowe piłkarzy. Był otwartym szkoleniowcem  – na współpracę, na ludzi. Choć czasem potrafił się pośmiać ze mnie po lwowsku: „Jacuś, coś ty mi tam znowu wymyślił?” Generalnie jednak pan Kazimierz umiał skorzystać z podpowiedzi ludzi i pomysłów współpracowników. Umiał z tego uczynić walor swego warsztatu.

 

Uwagi krytyków dotyczące niedostatków w wykształceniu selekcjonera były zasadne?

Naukowcy-AWF-owcy zarzucali panu Kazimierzowi brak dyplomu wyższej uczelni. Nadrobił to jednak, obronił się na uczelni  – ale nie w Warszawie, tylko we Wrocławiu – w trybie zaocznym. Doskonale pamiętam jego pracę magisterską, bo z bardzo dobrym anglistą przetłumaczyliśmy ją, aby mógł pojechać z odczytem na wykład do Meksyku. Zresztą tam spotkał się z prezesem Panathinaikosu Ateny, i w ten sposób złapał robotę w Grecji. Temat pracy: „Technika i szybkość jako najważniejsze aspekty w piłce nożnej.” Była to bardzo sensowna praca, o ile dobrze pamiętam napisana już po igrzyskach w Monachium (ostatecznie K. Górski obronił się w 1980 roku; chodzi zatem zapewne o referat, który posłużył za podstawę do napisania pracy – przyp. red).

 

Podczas przedmeczowych odpraw był konkretny?

Odprawy to raczej ja przygotowywałem. Bo to był mój obowiązek, tak wynikało z podziału ról. Kiedy pan Kazimierz uważał, że materiał jest OK, to był prezentowany zawodnikom. A kiedy miał uwagi – mówił po prostu, co należy zmienić. Przyjął przy tym zasadę, żebym po odprawach rozmawiał jeszcze indywidualnie z zawodnikami. Dlatego, że miałem z nimi dobry kontakt, wielu było moimi kolegami z boiska, prawie rówieśnikami. W napięciu i stresie różnie to przecież bywa z percepcją wytycznych. „Jacuś przejdź się po pokojach, przypomnij co chcemy od każdego zawodnika. I upewnij się, że każdy zrozumiał, jaka dziś jest jego rola.” No więc – upewniałem się.

 

Podobnie reagował na ludzi z zewnątrz?

Dobrze żył z trenerami klubowymi, bardzo dobrze z nimi współpracował, nie miał wśród nich przeciwników. Dlatego chętnie spełniali nasze – reprezentacji – potrzeby. Był przyjacielem Józefa Okapca – człowieka, który zarządzał ligą. To on – z panem Wróblem, doskonałym matematykiem – ustalali drabinkę i ligowy terminarz, często w towarzystwie selekcjonera Górskiego, bo upatrzyli sobie tę samą kawiarnię na Mokotowie i często się w niej spotykali. Wiedział jak funkcjonuje PZPN, wiedział jak poruszać się po związku. Na zebraniach zarządów, na których zatwierdzano nasze powołania 16-osobowej meczowej kadry – gdy ktoś zgłosił rzeczywiście sensowną uwagę – to nie obrażał się, tylko brał za dobra monetę.  Bo naprawdę był otwarty na argumenty. Choć czasami trzeba było się postarać, żeby nawet przy ich pomocy dał się przekonać. Pamiętam jak dziś, kiedy bodaj do trzeciej w nocy dyskutowaliśmy na przykład nad powrotem Tomka do reprezentacji na mecz z Walią. Wielkie chłopisko, ponad 190 centymetrów wzrostu, ogromny zasięg ramion. Na wyspiarski styl – idealny. A jednak długo, długo zastanawiał się pan Kazimierz, musiałem przedstawić mnóstwo racji, żeby dał się przekonać, iż nie ma sensu w nieskończoność patrzeć na mecz z Niemcami. cdn.

 

Rozmawiał Adam Godlewski