Grzegorz Lato (2): Numery to nie u Kazia!

Prezentujemy drugą część rozmowy z królem strzelców Weltmeisterschaft 1974, Grzegorzem Latą. O tym, dlaczego selekcjoner Górski trafiał do każdego piłkarza. Sposób miał prosty – jak trzeba było, to potarmosił za łeb. A gdy człowiek zasłużył – to pogłaskał. Punktem wyjścia jest jednak afera z udziałem Adama Musiała w Murrhardt, której finał miał ogromny wpływ na końcowy rezultat biało-czerwonych w niemieckich finałach mistrzostw świata, przypominanych w czerwcu na naszej stronie.

 

Kazimierz Górski
i Grzegorz Lato – duet, bez którego Polska nie doczekałaby się medalu mistrzostw świata w 1974 roku. fot. Dariusz Górski/FOTONOVA

 

 

Dwa lata później w Niemczech, podczas MŚ ’74, spóźniliście się – z wypadu na miasto – w  kilku. A tylko Musiał dostał karę, groziło mu karne odesłanie do Polski. I tym razem jednym z pomysłodawców był trener Górski. Z jakiego powodu?

Chwileczkę, w jakich kilku? Spóźniliśmy się w 11, cały pierwszy skład. Byliśmy na piwku w Murrhardt, stać nas było, bo ja Deyna i Robert Gadocha dostaliśmy po 2 tysiące marek za podpisanie 4 tysięcy widokówek ze znaczkami z olimpiady. To naprawdę były olbrzymie pieniądze, za które mogliśmy zaprosić kolegów na browarek, a przecież wszyscy mieliśmy jeszcze dobre kieszonkowe, po 10 dolarów na dzień. Finalnie i tak zresztą okazało się, że nie musieliśmy za nic płacić, bo miejscowi Niemcy traktowali nas jak swoją drużynę. I nikt nie chciał brać od nas pieniędzy, nawet gdy nalegaliśmy… W każdym razie mieliśmy wrócić przed jedenastą w nocy, a wróciliśmy pewnie pół godziny później. A cała ekipa działaczy i trenerów siedziała jeszcze przy barze. Kazio spojrzał na zegarek i zapytał, czy wiemy która jest godzina. Dziesięciu schyliło głowy i powiedziało: „Przepraszam”. I gdyby Musiał tak samo się zachował, to nic by nie było. Zamiast jednak na schody i do pokoju, Adasiowi zachciało się być elokwentnym, bo zawsze taki był. „Panie trenerze, bo to, bo tamto”. Kazio przerwał tę przemowę szybko. „Synku, pijany jesteś, czuć od ciebie” – a  trudno, żeby po piwku nie było czuć, nawet jeśli wypiliśmy tylko po dwa. Wybuchła wtedy ostra afera. Konsekwencje były takie, że Kazio dał się przekonać, żeby wstawić Zbyszka Guta na prawą obronę, a Szymanowski powędrował na lewą. Wygraliśmy ze Szwecją 1:0 po moim golu, ale gra nie wyglądała wcale dobrze. Dlatego Adam już na kolejne spotkanie wrócił do składu. Zaraz po aferze miał być odesłany do domu, ale skoro wiadomo było, że nie zbroił sam, ostatecznie dostał tylko po kieszeni i nie zagrał ze Skandynawami. Całego pierwszego składu nie można było przecież wysłać karnie do kraju. O czym trener, który naprawdę mocno stąpał po ziemi, doskonale wiedział. A nie chciał być niesprawiedliwy w odniesieniu do Musiała.

 

Górski radził sobie z obciążeniami na wielkich turniejach? Na igrzyskach w 1972 roku nie miał żadnego doświadczenia, nie mógł też czerpać z przeżyć poprzedników.

W życiu trzeba mieć trochę  szczęścia. A myślę, że pan Kazimierz miał dużo fartu. Kiedy objął zespół, musiał przebudować reprezentację, bo była zaawansowana wiekowo. Robił to z głową. Miał pomysł i odwagę w stawianiu na młodych. Przecież ja zadebiutowałem w pierwszej drużynie mając 21 lat na karku. W 1971 roku wystąpiłem w trzech meczach – wygraliśmy 2:0 z Hiszpanią w Gijon w kwalifikacjach olimpijskich, zremisowaliśmy 0:0 z Niemcami w Hamburgu w kwalifikacjach mistrzostw Europy, a na koniec – już  w grudniu – przegraliśmy 0:1 z Turkami w Izmirze kończąc batalię o ME. A po wygranej olimpiadzie trener nadal robił personalne roszady w składzie. Nie tylko te, które wymuszał los. Nie panikował jednak nawet wtedy, kiedy wypadł Włodek Lubański, pechowo po kontuzji, której nabawił się w wygranym meczu z Anglikami. Pamiętam, że już w spotkaniu z Bułgarią – w Warnie na 2:0 w sierpniu, gdzie zdobyłem dwie bramki –dwa miesiące przed rewanżem z Wyspiarzami na Wembley Kazio już ustawił nas trójkami klubowymi. Lato – Domarski – Kasperczak ze Stali Mielec, a z drugiej strony Gadocha – Deyna – Ćmikiewicz z Legii Warszawa. Do tego dokooptował – za chwilę – dwóch bocznych obrońców z Wisły, i bramkarza oraz stopera z ŁKS. Miały zadziałać automatyzmy  klubowe. I zadziałały! Skład kadry musiał być ustabilizowany, to była podstawa filozofii Górskiego. W zestawieniu, które wymieniłem przed chwilą graliśmy już z Walią w Chorzowie w eliminacjach MŚ na 3:0 i towarzysko z Holandią w Rotterdamie na 1:1 tydzień przed meczem na Wembley, Pamiętam, że po naprawdę świetnym meczu trener gospodarzy powiedział publicznie: „Niech Anglicy nie myślą, że już wygrali z Polakami.” Docenił, bo musiał, naszą grę. Trener Górski umiał zrozumieć i właściwie ocenić piłkarzy. I na tej podstawie odpowiednio dobrać. Tak, żeby do siebie pasowali.

 

Selekcjoner pozwolił wam poświętować w Londynie po wywalczeniu historycznego awansu do finałów MŚ?

Oczywiście! Polonia była liczna wówczas w Anglii, więc rodacy zabrali nas do nocnych klubów; nie wracaliśmy wtedy do kraju z Wysp, mieliśmy zakontraktowany mecz z Irlandią. Pewnie na wypadek, gdyby trzeba było zmazać plamę po Wembley, bo nie za bardzo w nas wierzono na szczytach władzy. A i Anglicy byli pewni awansu. U trenera Górskiego były jasne reguły gry – kiedy było można poluzować, to nawet  na całego. A kiedy w ogóle, to w ogóle. Krótka piłka.  

 

Dbał o wasze rodzinne relacje, kazał przepraszać żony jak nabroiliście? Takie wrzutki o Orłach Górskiego także pojawiły się w przestrzeni publicznej.

Przede wszystkim dawał dobry przykład. Pan Kazio z panią Marią – to była taka para, że kochała się od pierwszego wejrzenia do końca życia. Była zresztą wspaniałą kobietą. On jako człowiek – też zresztą do rany przyłóż. Jeśli trzeba było komuś pomóc – pomagał. Rozumiał ludzi i ich potrzeby, problemy też. Różnił się pod tym względem od Ryszarda Koncewicza, ale również od Antka Piechniczka. Szanuję Antoniego, bo to dobry trener, ale przed MŚ w Hiszpanii musiałem wybierać, czy będę u dziecka na komunii, czy polecę z ekipą na Espana’82. Zgrupowanie w Kamieniu zaczynało się w sobotę, chciałem dołączyć w niedzielę po ceremonii, ale usłyszałem, że to albo jestem od początku na obozie, albo wcale mam się nie fatygować. Górski nie robiłby problemu, gdybym miał się pojawić na zgrupowaniu półtora dnia później z tak ważnego powodu jak komunia syna. Ba, pewnie wręcz nakazałby mi zostać na rodzinnej ceremonii. Medal z Hiszpanii jest dla mnie oczywiście wart tyle samo – i tak samo smakował – jak medal z Monachium. Takie detale pozostają jednak w pamięci.

 

Górski udzielał rad, jak postępować z żonami? Lekko uciekł pan od tego pytania.

Nie korzystałem z porad w tym względzie, zatem powinni się wypowiadać ci, którzy rozmawiali na ten temat. Prawda jest jednak taka, że od naszych domowych problemów trener nie uciekał. Zresztą tak się utarło wśród kadrowiczów, że „jak masz jakiś problem, to najpierw pójdź do Kazia”. I spokojnie pogadaj, zwierz się. Bo trener był bardzo serdeczny i mądry życiowo. Ale potrafił też być stanowczy. Kiedy poleciliśmy do Warny zaraz po tournee po Ameryce – gdzie non stop były bankiety, na udział w których zawodnicy mieli zgodę selekcjonera –  to Musiał i Gorgoń wyjęli w autobusie pół flaszki whisky. I… bardzo się wtedy zdziwili. Kiedy trener zobaczył tę akcję – a mieli pecha, bo gdy chcieli się napić akurat się odwrócił – to podszedł, chwycił za butelkę, odsunął lufcik, i wylał zwartość przez okienko. „Panowie, od tego momentu nie zezwalam na wypicie nawet jednego piwa. Mam nie widzieć nikogo przy żadnym barze” – zakomunikował krótko. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skończyła się impreza. Zaraz po zameldowaniu w hotelu, trener zabrał nas na plażę, kazał pograć w siatkówkę i piłkę ręczną, a potem na pół godziny wrzucił wszystkich do morza. Żeby po wojażach po USA i Meksyku, wszystko wyparowało z organizmów. Sam wszedł po kostki i przechadzał się z kijkiem w ręce, pamiętam tę scenę jak dziś, i pilnował, żeby nikt nie wychodził z wody.

 

Bardzo przeżył, że nie wygraliście drugich igrzysk?

Na pewno. Tyle że to nie była jego wina. Część zawodników przestraszyła się szansy. Janek szybko puścił dwie bramki i poprosił o zmianę, bo źle się poczuł. Jurek Gorgoń już na rozgrzewce zgłosił niedyspozycję. Nie wszyscy wytrzymali ciśnienie, a być może niektórzy poczuli się usatysfakcjonowani srebrem. Po tym, gdy strzeliłem gola kontaktowego, mieliśmy dobry okres w meczu finałowym, ale nadzialiśmy się na kontrę. I było po ptakach. W kraju była wielka obraza, że nasz wynik jest kiepski, poniżej oczekiwań i możliwości. Kaziu odszedł więc do Panathinaikosu Ateny i od razu zrobił dublet. A reprezentacja Polski – z Gmochem jako selekcjonerem – nie przywiozła medalu z mistrzostw świata w Argentynie. Mimo że Jacek coś tam próbował sobie przypisywać z wcześniejszego okresu, nie umiał wejść w buty Górskiego. Okazało się, że jak trafisz na dobrych zawodników, musisz umieć zrobić atmosferę i wszystko dobrze poukładać – dopiero wtedy masz wynik. Pan Kazimierz nigdy nie był złośliwy, nigdy nie zamierzał nikomu udowadniać, kto rządzi w zespole. Dlatego wygrywał. Miał oko do piłkarzy, nie sadzał na ławce tych, którzy byli w zdecydowanie lepszej formie, ale stabilizacja składu była naszym głównym atutem. Nigdy nie podejmował decyzji nagle i pochopnie. Kiedy jednak widział, że 20-letni Żmuda ma papiery na grę w MŚ, to na niego stawiał. Albo równie odważnie zastąpił Janka Domarskiego Andrzejem Szarmachem czy Leszka Ćmikiewicza – Zygmuntem Maszczykiem. I ten ostatni zrobił wybitną robotę na mistrzostwach świata w 1974 roku. Niby zwykły wyrobnik, od czarnej roboty, ale nigdy nie odpuścił, zawsze zdążył zaasekurować; naprawdę – super chłopak.

 

Górski zmienił się po pracy w kadrze?

Zawsze pozostał taki sam. Spotykał się z nami nawet wtedy kiedy podupadł na zdrowiu. I już był z niego dziadziunio. Nawet wówczas żartował jednak jak wcześniej. Zresztą głowę miał na karku do końca. Gdy byłem prezesem PZPN, to przy ulicy Madalińskiego w Warszawie, gdzie przez lata mieszkał, wmurowaliśmy tablicę. I z Seppem Blatterem odsłoniliśmy uroczyście tę pamiątkę po Kaziu. Szwajcar rządzący FIFA miał świadomość, jak wielkie zasługi w popularyzacji futbolu miał Górski. W Polsce, w naszej strefie politycznej, i na całym świecie. Dlatego tak mocno akcentował – i pielęgnował – wkład naszego selekcjonera rozwój piłki nożnej na całym świecie.

 

A z perspektywy czasu – uważa pan trenera Orłów za człowieka, który zrewolucjonizował polski futbol?

To bardzo trudne pytanie. Trzeba oczywiście pamiętać, że jako pierwszy w Polsce – jako trener – Kazio grał w systemie  4-2-4, a w kadrze wprowadził 4-3-3. A potem zaproponował taki styl, że wszyscy wtedy chcieli rywalizować z Polską. Nawet towarzysko. Bo graliśmy skutecznie, ale i bardzo efektownie. Kwintesencją był mecz z Holandią w Chorzowie na 4:1. Zmierzyli się wówczas dwaj medaliści mundialu, i zespoły grające najbardziej totalny i otwarty futbol na świecie. Wszystko zaczęło się jednak od tego, że trener Górski nie robił długich odpraw, mówił do nas prosto. I do każdego trafiał. Miał świetny kontakt z drużyną, bo nie komplikował przekazu, ani relacji. Jak trzeba było, to potarmosił za łeb. A jak człowiek zasłużył – to pogłaskał. I nie był nigdy złośliwy. Nawet jak mu podpadłeś, to nie szukał odwetu, nie straszył, nie szachował, że nie będzie powoływał do kadry. Takie numery to nie u Kazia. On bardzo realnie patrzył na życie. I widział, co ma. Gwiazda mu w pewnym momencie w życiu zaświeciła nad głową, i tę gwiazdę wykorzystał do maksimum. Nie czekał na przepisy, które mu nakażą wystawienie młodzieżowca. Miał wyczucie. I dlatego miał wyniki. Wszyscy mieliśmy…

 

Rozmawiał Adam Godlewski