Józef Baryła(3): 11-tka wszech czasów

Polska jedenastka wszech czasów według Kazimierza Górskiego  prezentuje się następująco: Jan Tomaszewski – Zygmunt Anczok, Jerzy Gorgoń, Władysław Żmuda, Antoni Szymanowski – Kazimierz Deyna, Lucjan Brychczy – Ernest Pohl, Ernest Wilimowski, Włodzimierz Lubański, Robert Gadocha – wspomina w trzeciej części wspomnień o legendarnym szkoleniowcu jego przyjaciel, Józef Baryła. – Ustawiona oczywiście w systemie: 1-4-2-4. Rezerwowi, po jednym w każdej formacji to Hubert Kostka, Jerzy Kraska uważany przez pana Kazimierza za najlepszego odbierającego świata, Zyga Szołtysik, Andrzej Szarmach.

 

 

03.03.2006 Warszawa Pałac Prezydencki. Wręczenie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyża Komandorskiego Odrodzenia Polski Kazimierz Gorski wraz z najbliższym ówczesnym otoczeniem. Wśród Orłów Górskiego – Józef Baryła wraz z synem Krzysztofem. Fot. Dariusz Górski/FOTONOVA

 

 

„Panie Józiu, gdy bramkarz drużyny przeciwnej wyrzucał piłkę, to on – Kraska – miał już w głowie plan, Kraska, jak ta piłka powędruje pod nasze pole karne. Znakomicie czytał grę. Wiedział, kiedy przeciąć akcję. I odebrać piłkę. Drugiego takiego nie mieliśmy, był fenomenem… – argumentował pan Kazimierz. 

 

 

Tomaszewski był najlepszy na świecie 

 

Gdy w Konstancinie bawiliśmy na przyjęciu u Stefana i Ewy Duków w Konstancinie,  Andrzej Zaorski, Jurek Engel, ja – wszyscy z żonami,  Tomek Wołek zapytał pana Kazimierza o jego jedenastkę świata. I zaczął spisywać na serwetce.

– Najlepsi według pana bramkarze świata?

– Ricardo Zamora, Frantisek Planicka, Jan Tomaszewski – usłyszał.

– A Sepp Maier? – upewniał się.

– Nie. Przecież to Tomaszewski coś wniósł do rozwoju gry na pozycji bramkarza w skali światowej. A nie Maier. Jako pierwszy na świecie zrobił zwód za linią bramkową. Dziś, 30 lat później już wszyscy tak bronią. Gdyby Tomaszewski był Niemcem, Włochem albo Francuzem, to mówiliby zwód Tomaszewskiego. Tak, jak był zwód Rudiego Voellera. Ale że to jest Polak, dlatego zapominają o naszym Tomku. A przecież Tomaszewski jako pierwszy na świecie, gdy grał w Beerschocie, pobiegł pod bramkę przeciwnika – w meczu ligowym – wygrał główkę i była to bramkowa akcja. Choć oczywiście niektóre źródła podają, że na linii bramkowej piłkę dotknął jeszcze Haitańczyk Emmanuel Sanon. To już jednak nie miało znaczenia, bo piłka i tak wpadłaby do siatki. I od tamtej pory wszyscy bramkarze biegną w ostatnich sekundach na stały fragment w pole karne przeciwnika..

 

 

Klub Wybitnego Reprezentanta do reformy. Żewłakow niczym… Piętaszek

 

A Zygmunt Anczok? Jak można pomijać Anczoka, kiedy to jest pierwszy Polak powołany do reprezentacji świata! Choć tylko w kolejności alfabetycznej, bo jednak wraz z Włodkiem Lubańskim, ale jednak pierwszy. Przy takiej kontuzji, jaką odniósł, to w Anglii, Holandii grali już w tamtych czasach po trzech tygodniach. A u nas tak mu tą nogę spieprzyli, że o mało go kaleką nie zrobili. Ledwo chłopak chodzi. Kraska po swojej kontuzji, też był cieniem. Medycyna nie dotrzymywała nam kroku. My szybciej dogoniliśmy światową czołówkę, zdecydowanie szybciej…

 

Bolało pana Kazimierza, że Anczok nie jest zaliczany do Klubu Wybitnego Reprezentanta. ”To są bzdury – mawiał – że pierwszy Polak powołany do reprezentacji świata nie dostał takiego zaszczytu w PZPN. Kraska też nie jest. A prawda jest taka, że niektórzy zawodnicy, co mają nawet po 80 meczów w kadrze, nie są warci postania przy Krasce czy Anczoku. Wymyśl pan jakąś receptę na ten Klub Wybitnego Reprezentanta, panie Józiu. Żeby było sprawiedliwie. Za występ w meczu o złoty medal na przykład 20 punktów, za taki, jak nasz na Wembley też 20, za mecz w mistrzostwach świata powiedzmy 15, za eliminacyjny do dużego turnieju 10…” I coś w tym jest, przecież Marcin Żewłakow, który na koncie ma ponad 100 występów w reprezentacji Polski, jest – przy całym dla niego szacunku – niczym Piętaszek wobec nie tylko Ernesta Wilimowskiego, ale też kilkunastu Orłów, dla których zabrakło miejsca w Klubie Wybitnego Reprezentanta…

 

 

Włodzimierz Lubański – kapitan drużyny całą dobę. A pech Banasia szczęściem… Laty

 

Po pytaniu Wołka, kto był najlepszym polskim piłkarzem wszech czasów, pan Kazimierz nawet na moment się nie zawahał: „Włodek, i długo lepszego nie będzie. Lubański umiał wszystko. Włodek był kapitanem całą dobę, skoro już się pan spytałeś, czym różnili się jako kapitanowie Lubański i Deyna, natomiast Kazio był kapitanem tylko na boisku. Panie Józiu, trzy razy przed meczem z Anglią prosił, żeby na środku ataku zagrał Janek Domarski. „Panie trenerze, niech pan weźmie  Domarskiego. To odważny chłop, nie zlęknie się Anglików. A poza tym tak szybko biega z piłką, jak bez piłki. Prowadzi ją krótko przy nodze, nie można odebrać”. Miałem wątpliwości, panie Józiu, ale po trzecim razie postawiłem na Domarskiego. I okazało się, że Włodek miał rację.

 

Drugim przykładem zaangażowania Lubańskiego w sprawy drużyny, choć w zasadzie wcześniejszym, był mecz Polska – Anglia 2:0. „Panie trenerze, wstaw pan na to spotkanie Banasia, on swoimi piętkami, niekonwencjonalnym sposobem gry wyprowadzi ich z równowagi” – przekonywał mnie. I przekonywał, aż przekonał.  I Janek Banaś strzelił bramkę, którą później wszyscy przypisywali Robertowi Gadosze, bo takie było zapotrzebowanie polityczne. Nieuwzględniające Banasia, który miał epizod związany z pozostaniem na NRF, na prośbę ojca Niemca, który przypomniał sobie o synu pozostawionym w Polsce tylko z tego powodu, że chciał zarobić na jego transferze…”

 

Z tego powodu Banaś był uważany przez pana Kazimierza za najbardziej pokrzywdzonego piłkarza w naszej historii. Bo gdyby komuniści nie zatrzymali go na siłę w kraju, na pewno na igrzyska do Monachium nie pojechałby Lato. Tylko właśnie Janek. Czy wówczas Grzesiek pojechałby dwa lata później na finały mistrzostw świata do Niemiec i został tam królem strzelców? Dziś możemy tylko gdybać, ale bardzo ciepło trener Górski mówił o Banasiu. To był gracz, którego cenił niezwykle wysoko. Dopiero kiedy mu go zabierali przed turniejami rozgrywanymi w Niemczech Zachodnich musiał wynaleźć zmiennika. Równie wartościowego. I postawił na Latę, który długo – a nawet bardzo długo – uważany był za o wiele bardziej surowego od Janka. Miał jednak inne, także potrzebne Orłom Górskiego atuty…

 

 

Psycholog nie jest potrzebny piłkarzom. Tylko… trenerowi

 

Kiedy po zwycięskim meczu 2:1 z ZSRR, w drugiej fazie grupowej na igrzyskach w Monachium – gdy piłkarze byli rozbici psychicznie, bo nie wiadomo było, czy po ataku terrorystycznym na wioskę olimpijską igrzyska będą kontynuowane – Górski wezwał kapitana i na osobności powiedział do Lubańskiego: „Włodek, tam trzy domy dalej za stadionem jest restauracja. Weźmiesz wszystkich chłopaków i dopilnuj, żeby wypili po piwie. Każdy!” Zastanowił się chwilę, po czym zmienił decyzję: „Nie po jednym, tylko po dwa piwa.” I Włodek mi po latach powiedział: „Józek i zrobiliśmy to. I dobrze, bo bez tego piwa później nie wygralibyśmy z Węgrami z finale. Każdy miał w głowie atak na ekipę Izraela, przez głowę przelatywało, kogo jeszcze może to dotknąć. Nie było łatwo… A po browarku zeszło z nas ciśnienie, mogliśmy zasnąć. Byliśmy wdzięczni za te dwa piwa, byliśmy wtedy gotowi za trenera oddać wszystko. Wiedział, jak zadziałać, żeby zszedł z nas stres..”

 

Pan Kazimierz zawsze powtarzał, że psycholog nie jest wcale potrzebny zawodnikom. Tylko… trenerowi. Bo to szkoleniowiec musi wymyśleć, jak pomóc zawodnikom. A wtedy potrzebowali rozładowania. On jako człowiek bardziej doświadczony życiowo, pamiętający wojnę i jej wszystkie okropności, nie tracił głowy nawet w takich momentach. I jako człowiek – z pewnością nie zawodził. OK., w Montrealu nie udało się powtórzyć sukcesu, ale było przecież srebro. I to wcale nie tylko srebro, które wszyscy w Polsce odebrali z poczuciem wielkiego niedosytu, bo patrząc z dzisiejszej perspektywy to było wielka sprawa. I również sukces. Tyle że o kanadyjskich igrzyskach z trenerem Górskim nie rozmawialiśmy. W zasadzie poważnie i dogłębnie – nigdy. Ja nie pytałem, nie chciałem rozdrapywać ran, a pan Kazimierz sam z siebie nie wracał do tego etapu pracy z reprezentacją.

 

Wiem, że Andrzej Strejlau powiedział, że to był błąd, że pan Kazimierz ogłosił jeszcze przy wylotem do Ameryki Północnej, że po igrzyskach odejdzie. Zrobił to jednak tylko dlatego, że  w kraju była już wywierana na niego, znaczy na trenera na Górskiego, presja. Gdyby nawet biało-czerwoni zdobyli złoty medal, i tak by panu Kazimierzowi podziękowano. Taki zrobił się wokół niego klimat, tak kształtowała się sytuacja wokół reprezentacjo Polski. Trener wolał więc uprzedzić ruch… cdn.

 

 

Wysłuchał Adam Godlewski