75. urodziny kontrowersyjnego Orła

10 stycznia 75 lat kończy Robert Gadocha, jeden z ulubionych zawodników Kazimierza Górskiego, którego najlepszy polski szkoleniowiec bez wahania umieścił w swojej jedenastce wszech czasów. Dziś ten boiskowy geniusz jest nieco zapomniany i nawet przez Orły Górskiego zepchnięty na margines. Na własne życzenie.

 

 

Rok 1971. Kazimierz Gorski , Jacek Gmoch i Robert Gadocha. Fot. archiwum Górskich/FOTONOVA
Rok 1971. Kazimierz Gorski , Jacek Gmoch i Robert Gadocha. Fot. archiwum Górskich/FOTONOVA

 

 

Bez wątpienia był jednym z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki. I prawdopodobnie najlepszym dryblerem, którego próbowali naśladować inni nasi wielcy lewoskrzydłowi – Stanisław Terlecki czy Mirosław Okoński.  Miał niesamowitą, naprawdę rzadko spotykaną, i to nie tylko pod naszą szerokością geograficzną, technikę użytkową.  Kontrolował piłkę w pełnym biegu w sposób nieosiągalny dla większości piłkarzy świata. Podczas IO’72 w Monachium zdobył sześć goli, dwa lata później podczas MŚ w Niemczech zanotował aż 7 asyst. I został, obok Kazimierza Deyny i króla strzelców turnieju Grzegorza Laty wybrany do najlepszej jedenastki X Mistrzostw Świata. Z Legią Warszawa wystąpił natomiast w półfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych w edycji 1969-70. Dla stołecznego klubu rozegrał ponad 200 meczów, w których zdobył ponad 70 goli.

 

 

Jak Lato wpadł na trop argentyńskiej tajemnicy

 

 

Po latach to kolega z reprezentacyjnego ataku – Lato – upublicznił plotkę zasłyszaną w Meksyku od argentyńskiego kumpla, z którym występował w klubie FC Atlante. Głoszącą, że przed meczem z Włochami (mecz zakończył się rezultatem 2:1 dla biało-czerwony) Argentyńczycy przekazali „podpórkę’ w wysokości 18 tysięcy dolarów, którą miał przejąć właśnie Gadocha. I zapomniał podzielić się tą informacją – i ponadplanową premią – z kolegami.

 

– O zdarzeniu dowiedziałem się rzeczywiście dopiero w 1982 roku, już po mundialu w Hiszpanii, gdy podpisałem kontrakt z Atlante FC w Meksyku. Łyknąłem wtedy trochę hiszpańskiego, a przy kolacji także trochę winka, które rozwiązało język Rubenowi Ayali. I w szczegółach opowiedział mi jak to było z Gadochą. Później o tym incydencie napisał w swej biografii drugi trener Argentyny, który w 1974 roku siedział z żoną Roberta na trybunach. No i oczywiście, z kasą. Gdyby bowiem wynik nie ułożył się po myśli zespołu z Ameryki Południowej, pieniądze wróciłyby do ofiarodawców – wspominał na łamach „Sportu” w 2018 roku król strzelców Weltmeisterschaft 1974. – Nigdy jednak nie powiedziałem o tym publicznie. Tylko napisałem w książce. I to w ten sposób, że Ayala opowiedział mi o tej podpórce, ale to wyłącznie jego wersja. Nawet nie wskazałem nikogo z naszego zespołu z nazwiska, kto miał przyjąć w 1974 roku kilkanaście tysięcy dolarów od Argentyńczyków. To były przecież słowa Ayali, nie moje. A ja nie byłem prokuratorem, ani dziennikarzem, nie miałem jak tego faktu zweryfikować. Wówczas zrobiło się jednak na ten temat na tyle głośno, że dziennikarze w kraju już nie popuścili i rozdmuchali temat. Skontaktowali się z właściwym trenerem i podali wszystkie personalia.

 

 

Skutki afery dolarowej i tłumaczenia Gadochy po latach

 

 

„Afera dolarowa” zepchnęła Gadochę na margines. Obwiniony zapowiadał wyjaśnienie powstałego zamieszania, ale zamiast tego wybrał milczenie. Został wówczas wykluczony z grających pokazowe meczu Orłów Górskiego, a po wyprowadzce do Stanów Zjednoczonych zrezygnował z uczestnictwa w polskim życiu publicznym. Wyjątek zrobił tylko raz, udzielając w 2013 roku wywiadu Rafałowi Hurkowskiemu, prowadzącemu bloga „Piłkarskie podwórko”.

 

 – To wszystko kłamstwa. Moje nazwisko zostało wykorzystane. Proszę tylko prześledzić moją karierę – nie ma tam ani krzty informacji o ustawianiu meczów, czy o jakichkolwiek innych przekrętach. Jestem czysty jak łza. Zawsze koncentrowałem się tylko na piłce – powiedział wówczas Gadocha. – Nie wziąłem tych pieniędzy. Przecież gdyby do czegoś doszło, moi koledzy siłą rzeczy wszystkiego by się dowiedzieli! Dlaczego to wyszło dopiero po 30 latach? Ja po prostu byłem człowiekiem, na którym dało się sporo zarobić. To wszystko dzieło mojej byłej żony. Była wpływowa, pracowała dla MSW. Szantażowała mnie, że jeśli nie zrezygnuję z domu, zniszczy mi życie… Moje nazwisko zostało zszargane (…).  Jest mi strasznie przykro, że Jan Tomaszewski nazywa mnie złodziejem, a Grzegorz Lato dołożył rękę do tego, żeby mnie zniszczyć. Kiedyś zadzwonił do mnie pewien dziennikarz, wtedy gdy jeszcze Lato był posłem na sejm. Zaczął wypytywać o tamtą sytuację, więc ja mu to wszystko jasno wytłumaczyłem. On jednak miał swoją wersję. Powiedziałem wtedy: „Niech się pan zastanowi, bo puszczając w eter takie informacje, może pan zrobić ogromną krzywdę niewinnemu człowiekowi.”. No ale stało się, co się stało. Pan Lato zdecydował… Spadło na mnie coś bardzo niesprawiedliwego.

 

 

Koledzy z boiska nie uwierzyli w te tłumaczenia, na które zdecydował się po prawie 40 latach od meczu z Włochami (i po niemal 20, odkąd Lato napisał książkę), i do dziś nie utrzymują kontaktów z lewoskrzydłowym. Co oczywiście w żaden sposób nie zmienia faktu, że Robert Gadocha wielkim dryblerem był…