Mecz z ZSRR, decydujący od awansie do wielkiego finału igrzysk olimpijskich odbył się w cieniu tragedii. W wiosce olimpijskiej doszło do zamachu terrorystycznego, który pod znakiem zapytania postawił kontynuowanie zawodów sportowych na wszystkich arenach. Jakby tego było mało, Andrzej Jarosik odmówił wejścia na boisko w końcówce spotkania. Mimo niesprzyjających okoliczności i zupełnie nieudanej pierwszej połowy biało-czerwoni potrafili jednak zwyciężyć Sborną!
Rankiem we wtorek, 5 września, w wiosce olimpijskiej miał miejsce atak terrorystyczny. Członkowie palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień porwali i zabili 11 członków reprezentacji Izraela. Śmierć poniósł także oficer niemieckiej policji i pięciu terrorystów zabitych podczas próby odbicia zakładników. Nie wiadomo było zatem, czy w obliczu tak wielkiej tragedii igrzyska w Monachium zostaną dokończone…
Grać, czy nie grać w obliczu zamachu?
„ Kapitanowie wymienili właśnie proporczyki, gdy na murawę wbiegł jeden z funkcjonariuszy miejscowego komitetu organizacyjnego.
– Wszystkie imprezy sportowe wstrzymane aż do odwołania! – wołał. – Przekazano nam takie polecenie z głównego sztabu olimpijskiego w Monachium.
Zapanowała konsternacja. Poderwałem się z ławki rezerwowych, spiesząc wraz z prezesem Nowosielskim do sędziego, którego otaczali już miejscowi działacze. Kapitanowie drużyn zwrócili sobie proporce, wszyscy gromadą zmierzali ku wyjściu. Wtem z loży prasowej nadbiegli dziennikarze. – Przecież na monitorze pokazują walki zapaśnicze – informowali rozgorączkowani.
– Wobec tego połączę się jeszcze raz z Monachium i zapytam ich co to ma oznaczać – rozstrzygnął jeden z działaczy” – wspominał w książce „Piłka jest okrągła” Kazimierz Górski.
Ostatecznie decyzja centrali była taka, że zawody rozpoczęte mają być dokończone. Organizatorzy w Augsburgu zadecydowali zatem (po konsultacjach z obiema ekipami), że – skoro drużyny są po ceremonii powitania (a dodatkowo na trybunach dopisała frekwencja – rywalizację piłkarzy z Polski i ZSRR uznaje się za już rozpoczętą.
Kiksy naszych defensorów, kapitalny gol Błochina i uraz Gorgonia
W przerwie w naszym zespole nie brakowało jednak wątpliwości, czy decyzja o przystąpieniu do rywalizacji była słuszna. Przeciwnicy znacznie lepiej wytrzymali bowiem napięcia związane z dramatycznymi wydarzeniami w wiosce i organizacyjnym chaosem. I to oni dyktowali warunki.
„Przewaga piłkarzy radzieckich była zdecydowana, a ich ataki sunęły jeden za drugim. Byliśmy nieporadni zarówno w obronie, jak i w ataku. Do tego fatalne kiksy naszych defensorów i utracona bramka, którą kapitalnie zdobył najlepszy zawodnik rywali – (Oleg) Błochin, obciążają solidnie konto naszej obrony – po latach trener Górski przypomniał w cytowanej wyżej biograficznej książce analizę gry biało-czerwonych w pierwszej połowie w Augsburgu.
Sborna prowadziła od 28. minuty po fantastycznym strzale Błochina, a na domiar złego biało-czerwoni w 35 minucie zostali zmuszeni do przegrupowania sił. Kontuzji doznał bohater starcia z NRD, Jerzy Gorgoń, za którego selekcjoner wprowadził Jerzego Kraskę. Tyle że legionista wszedł do drugiej linii, natomiast do defensywy został przesunięty Zbigniew Gut.
Przytkało, wręcz zamurowała Kazia, ale nic nie powiedział
Druga połowa była już zupełnie inna w wykonaniu polskiego zespołu. Również z tego powodu, że Rosjanie – jak się okazało przedwcześnie – postanowili bronić nikłego prowadzenia. Widząc zmianę taktyki i poprawę morale biało-czerwonych Kazimierz Górski postanowił wzmocnić siłę ataku. I wskazał na napastnika Zagłębia Sosnowiec.
– Na boisko miał wejść Andrzej Jarosik, który jednak odpowiedział – a stałem blisko, więc dobrze słyszałem: „A po co ja będę wchodził na 20 minut? Już za późno, żeby coś zmieniać. A co mnie tam!” Przytkało, ba wręcz zamurowało Kazia, ale nic nie powiedział. Nie stracił też jednak głowy – po latach z detalami przytoczył przebieg incydentu ówczesny lekarz reprezentacji Polski, doktor Janusz Garlicki. – Górski zwrócił się od razu do Zygfryda Szołtysika, który podciągnął tylko getry, zacisnął sznurówki i już był gotowy do gry. Bo on zawsze był gotowy! Nie było czasu, żeby selekcjoner cokolwiek mówił krnąbrnemu zawodnikowi, ale po meczu, który wygraliśmy kariera Jarosika została przekreślona. Już nigdy nie był brany pod uwagę. Zawiódł zaufanie, więc nie zasługiwał na to, żeby na niego stawiać.
5.09.1973, Augsburg (turniej olimpijski – 2. faza grupowa)
ZSRR – POLSKA – 1:2 (1:0)
Bramki: Błochin 28 – Deyna 79 z karnego, Szołtysik 87
POLSKA: Kostka – A. Szymanowski, Ostafiński, Gorgoń (35. Kraska), Anczok – Gut (69. Szołtysik), Ćmikiewicz, Deyna, Maszczyk – Lubański, Gadocha. Trener: Górski.
– Zyga szybko się rozgrzał i wszedł na boisko. A jak wszedł, to i ja zacząłem lepiej funkcjonować; rozumieliśmy się bowiem bez słów. Szybko po zmianie Gruzin Churciława sfaulował mnie w polu karnym. Sędzia z Norwegii bez wahania podyktował karnego. Byłem wyznaczony do wykonania jedenastki, ale w tamtym momencie brakowało mi pewności siebie. Poprosiłem więc Deynę, żeby wziął tę odpowiedzialność na siebie. Kazik po krótkich oporach ustawił piłkę na wapnie i strzelił do siatki tuż przy prawym słupku bramki Rudakowa – przypomniał niedawno kulisy tego rzutu karnego (w rozmowie ze stroną Fundacji Kazimierza Górskiego) Włodzimierz Lubański.
Do występu w wielkim finale IO brakowało już tylko kropki nad i
Trzy minuty przed końcem, po dośrodkowaniu Roberta Gadochy z lewego skrzydła do Lubańskiego, kapitan naszej drużyny fantastycznie przepuścił piłkę do Szołtysika, który huknął bez namysłu i zapewnił wygraną w starciu z mocno – być może za mocno, co skutkowało utratą sił w drugiej połowie – rozpędzoną na początku spotkania reprezentacją ZSRR. Do występu w wielkim olimpijskim finale był już zatem tylko krok… cdn.