Po perypetiach z kontrolą antydopingową Jerzego Gorgonia po meczu z NRD, i opóźnionym z tego powodu powrocie z Norymbergii, reprezentacja Polski bardzo słabo weszła w mecz z Duńczykami. Z perspektywy czasu oceny są jednoznaczne, że był to najsłabszy występ biało-czerwonych w monachijskich igrzyskach. Najważniejsze jednak, że nawet podczas ewidentnego kryzysu udało się uniknąć porażki.
„Czy rzeczywiście nie doceniliśmy rywala? Absolutnie nie. Nie lekceważyliśmy żadnej z drużyn, z którą wypadło nam się potykać w olimpijskim turnieju. Sam wybrałem się na mecz Duńczyków z Węgrami. Duńczycy go gładko przegrali 0:2. Nie stanowiąc na dobrą sprawę ani przez chwilę poważniejszego zagrożenia dla naddunajskiej drużyny. Obejrzeliśmy następnie dokładnie film nakręcony przez naszą ekipę z tego samego meczu.
Jaką przyjmujemy taktykę? – padło pytanie podczas odprawy.
Chyba atak non stop. Tę właśnie propozycję zaakceptowaliśmy. Jej konsekwencją było ustawienie drużyny 4-3-3.
Co z naszych zamiarów wyszło?
Najwięcej roboty miał w tym spotkaniu Hubert Kostka. Nasza obrona z trudem dawała sobie radę z niezwykle szybkimi napastnikami. 28. Minuta zupełnie nas załamała. Kostka wypuścił piłkę z rąk po rzucie wolnym, a najlepszy duńsku zawodnik (Heino) Hansen zdążył ją przejąć i skierować do siatki. Wreszcie po ośmiu minutach (Włodek) Lubański przypomniał sobie swoje dobre czasy i przejąwszy podanie od Zygfryda Szołtysika zaszarżował z fantazją. Minął jednego zawodnika, drugiego i kiedy wydawało się, że wda się w kolejny pojedynek, sprytnie podał piłkę nieobstawionemu Deynie. Kazio nie zmarnował sytuacji, i kamień spadł nam z serca” – wspominał trener Kazimierz Górski w biograficznej książce „Piłka jest okrągła”.
3.09.1973, Ratyzbona (turniej olimpijski – 2. faza grupowa)
Dania – POLSKA – 1:1 (1:1)
Bramki: Hansen 29 – Deyna 36
POLSKA: Kostka – A. Szymanowski, Ćmikiewicz, Gorgoń, Anczok – Szołtysik (68. Gut), Deyna, Maszczyk – Marx (46. Lato), Lubański, Gadocha. Trener: Górski.
„Mecz z Duńczykami to był nasz czwarty mecz, i ten mecz w ogóle nam się nie układał. Po pierwszej słabej połowie remisowaliśmy 1:1. Przyszliśmy do szatni i zaczęliśmy się ze sobą kłócić, bo dobrze wiedzieliśmy, że graliśmy źle. Zaczęliśmy po prostu strasznie nadawać. Jeden do drugiego miał pretensje. Czemu tam nie poszedłeś? Czemu nie zagrałeś? Czemu tego nie zrobiłeś? Dlaczego nie wróciłeś? I tak dalej. Pan Kazimierz wszedł w trakcie naszej kłótni do szatni. Zobaczył co się dzieje – a my szliśmy bardzo ostro, nawet zaczęliśmy sobie ubliżać. I co on zrobił? Wyszedł cicho z szatni, stanął pod prysznicami, nie pokazując się nam, my zaś kontynuowaliśmy to ostre, bardzo silne krytykowanie siebie nawzajem. W większości momentów zresztą słuszne. Mniej więcej po pięciu minutach takiej szarpaniny zaczęliśmy się uspokajać. I wtedy, gdy napięcie już troszeczkę opadło, pan Kazimierz wszedł do szatni, popatrzy na nas (do końca przerwy zostało jakieś dwie, trzy minuty) i powiedział: „Panowie, przysłuchiwałem się. Słyszałem, co sobie powiedzieliście. Już wystarczy. Teraz proszę, żebyście ten mecz wygrali”. I wyszedł z szatni. A my zostaliśmy z tą jego reakcją, bardzo wszystkim zaskoczeni. I w efekcie w drugiej połowie wyszliśmy jak szaleńcy na boisko. Zaczęło się wszystko układać. OK, nie wygraliśmy tego meczu, ale udało się utrzymać remis, który – jak się okazało – pozwolił wyjść również z drugiej grupy eliminacyjnej i grać w igrzyskach dalej…– zrelacjonował w ogłoszonym drukiem wywiadzie-rzece z Michałem Olszańskim zatytułowanym „Lubański. Życie jak dobry mecz”, kapitan polskiego zespołu. cdn.