Mały finał 10. piłkarskich mistrzostw świata rozegrano 6 lipca 1974 roku, w sobotę. Faworytem w ponad 30-stopniowym upale byli obrońcy tytułu sprzed 4 lat, ale drużyna Kazimierza Górskiego również w starciu z Brazylią starała się zaproponować własne warunki. Mecz był wyrównany, rozstrzygnięcie padło dopiero 13 minut przed końcowym gwizdkiem.
– Wygrana z broniącą tytułu mistrzowskiego Brazylią, dała konkretny wynik. O ile Wembley, czy „Mecz na wodzie” stanowią pewne symbole, o tyle trzecie miejsce w finałach mistrzostw świata było przepustką do zapisania się w historii – wspomina po latach syn trenera Górskiego, Dariusz. – Po medalu wywalczonym w mundialu już nikt nie mógł kwestionować klasy drużyny Kazimierza Górskiego.
Jedyna wygrana z Brazylią
W historii zapisał się wówczas także Lato, który do dziś jest jedynym polskim królem strzelców mistrzostw świata. A warto dodać, że było to pierwsze i do tej pory jedyne zwycięstwo biało-czerwonych nad Brazylią.
Niewiele zabrakło, aby na prowadzenie wyszli mistrzowie świata sprzed czterech lat. W 72. minucie Mirandinha przechwycił piłkę w środku pola i błyskawicznie minął Henryka Kasperczaka. Brazylijczyk wybiegał na czystą pozycję, ale nasz pomocnik złapał za rękę szybkiego rywala. I w ten sposób przemierzyli wspólnie kilkanaście metrów. Przepisy były wówczas takie, że za ewidentny faul Kasperczak dostał tylko żółtą kartkę. Zatem ryzyko, które podjął okazało się opłacalne; uratował drużynę od straty gola.
Pięć minut później po odbiorze Zygmunta Maszczyka piłkę na naszej połowie przejął Lato. Początkowo chciał podawać do Zdzisława Kapki, ale gdy zauważył, że partner znajduje się na pozycji spalonej, obiegł brazylijskiego obrońcę i po sprincie, którego nie powstydziłby się Mirandinha znalazł się sam przed Leao. Goniący Alfredo próbował – niczym Kasperczak kilka chwil wcześniej – w nieprzepisowy sposób zatrzymać najlepszego strzelca niemieckich mistrzostw, ale nie dał rady. Lato wygrał pojedynek biegowy i kopnął do siatki obok prawej ręki interweniującego golkipera Brazylijczyków.
6.07.1974, Monachium (finały MŚ)
POLSKA Brazylia 1:0 (0:0)
Bramka: Lato 77.
POLSKA: Tomaszewski – A. Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał – Kasperczak (79. Ćmikiewicz), Deyna, Maszczyk – Lato, Szarmach (73. Kapka), Gadocha. Trener: Górski.
– Potem miałem jeszcze lepszą sytuację i powinienem był podwyższyć wynik, ale nie ma sensu wybrzydzać na tę zmarnowaną setkę. Wygraliśmy z wielką Brazylią, a ja z siedmioma golami, zostałem królem strzelców turnieju – wspominał po latach Lato w rozmowie z dziennikiem „Sport”. – Prawda jest taka, że miałem do Brazylijczyków szczęście, a oni do mnie pecha. Strzeliłem im zwycięskiego gola w meczu o trzecie miejsce w 1974 roku, a na kolejnych mistrzostwach w Argentynie – choć wtedy akurat przegraliśmy – także wbiłem im bramkę. A w spotkaniu reklamowanym jako rewanż za MŚ’78, w roku 1980 w Sao Paulo przy 120 tysiącach kibiców jeszcze jednego. A że dla gospodarzy Zico trafił z półtora metra głową, skończyło się 1:1. I to tylko dlatego, że Piotruś Mowlik minął się z piłką, mimo że wcześniej krzyknął: – Moja!
Nogą, głową, palcem i… byle czym
Nagrodą za tytuł króla strzelców – jak Lato wspominał ze śmiechem, kiedy rozmawialiśmy przed mundialem w Rosji – był… uścisk dłoni prezesa.
– A później dostałem jeszcze piękną koronę z siedmioma piłkami wyrzeźbionymi w krysztale z Huty Szkła w Krośnie, która do dziś stoi u mnie na honorowym miejscu. Od tamtego turnieju już praktycznie w każdym meczu miałem już mniej miejsca boisku, a bardzo często także indywidualnego opiekuna. Nie narzekam jednak, sam się o to postarałem. Jako chłopiec liczący sobie lat 24, który miał wszystkich gdzieś. I niezależnie od tego, czy uderzył palcem, nogą, głową, czy… byle czym – wpadało do siatki – dodał już poważnie. – Prawda jest jednak taka, że za plecami miałem naprawdę bardzo dobrą drużynę. Deyna był jednym z najlepszych rozgrywających świata. A jak Kazia pokryli, to Heniek Kasperczak i z Zygą Maszczykiem robili taką robotę, że się w głowie nie mieści. Naprawdę!
GAdam