“Górski. Wygramy my albo oni. Metoda”

Przypominamy, że nakładem wydawnictwa „Znak” ukazała się biografia Kazimierza Górskiego zatytułowana „Górski. Wygramy my albo oni”. Fundacja Kazimierza Górskiego objęła patronat nad tą pasjonującą publikacją, ukazującą sylwetkę Trenera Tysiąclecia w sposób dotąd niespotykany. Autor książki, Mirosław Wlekły, w drobiazgowy sposób odtworzył drogę najlepszego polskiego selekcjonera w historii. Dotarł także do nieoczywistych rozmówców, którzy pewnie w jeszcze większym stopniu przyczynili się do namalowania – momentami zaskakującego portretu – pana Kazimierza.

 

Dziś zapraszamy do lektury rozdziału o metodach treningowych. Przede wszystkim jednak – zapraszamy do księgarń. Tej pozycji prawdziwy kibic polskiego futbolu nie ma prawa przegapić! Ukazanie się biografii pióra M. Wlekłego akurat w marcu 2021 było oczywiście nieprzypadkowym terminem. Wpisało się w cykl obchodów 100-lecia urodzin Kazimierza Górskiego.

 

 

 

 

65. Metoda

 

Pal licho, że Górski nie umie pisać sprawozdań, ale może się też wydawać, że nie umie prowadzić treningów. Kiedy go o to pytają, tłumaczy, że nie zamierza zamęczać piłkarzy, u niego „robią i więcej, i mądrzej”.

 

Po latach zapytam o to Jerzego Talagę. Ówczesny kierownik wyszkolenia uśmiechnie się, nie do końca będzie wiedział, jak wyrazić swoją opinię:

 

 – No, były to takie zajęcia… Z punktu widzenia fachowego można było do nich mieć dużo zastrzeżeń.

 

Zaraz jednak doda:

 

 – Często proste ćwiczenia są bardzo trafnymi ćwiczeniami.

 

Marian Ostafiński o trenerze:

 

 – Nie należał do tych, którzy gonią na treningach. Kiedy na zgrupowaniu Acik Marx opowiadał, jak w Ruchu Chorzów trenują trzy razy dziennie, to Kazio się śmiał.

 

Lesław Ćmikiewicz:

 

 – To były te słynne przedwojenne lwowskie rozciągania i ćwiczenia. Kazia treningi były takie, że szliśmy sobie w plener, znalazł kawałek kijka i mówi: „Przeskoczcie”. On w tym czasie drapał się po głowie, szukał łupieżu albo dłubał sobie w nosie. Wyciągał chusteczki, wkładał w nos i kręcił. A my skaczemy przez te kijki bez końca. „Panie trenerze, ile jeszcze mamy skakać?” No to zmieniał ćwiczenie. Ale gdybyśmy nie zwrócili uwagi, tobyśmy jeszcze długo skakali. Albo ktoś pyta: „Czemu skaczemy siedem razy?”. A Górski na to: „Bo ja lubię siódemkę”. Taki był Kazio.

 

Zygmunt Anczok:

 

 – Miał do pomocy dwóch dobrych byłych piłkarzy, którzy rywalizowali ze sobą o to, kogo Górski bardziej doceni. To oni przede wszystkim gadali z nami o taktyce. A trener wchodził na krótko.

 

Jerzy Kraska:

 

 – Przede wszystkim był selekcjonerem. Umiał współpracować. Dla wszystkich był ojcem. Wierzył w nas i wierzył w to, co robił.

 

Janusz Garlicki, lekarz, który współpracował z czterema selekcjonerami (poza Górskim także z Gmochem, Kuleszą i Piechniczkiem):

 

 – Przecież nikt wtedy w Polsce nie wiedział, nawet pewnie pan Koncewicz, jak należy przygotować drużynę do igrzysk olimpijskich, do turnieju, w którym trzeba będzie zagrać jeden po drugim siedem meczów.

 

Górski zamiast na mordercze treningi stawia na odpowiednią koncepcję gry i dobór zawodników:

 

„W klubie trener ma szesnastu graczy i do nich musi dobrać koncepcję, bo innych piłkarzy mu nie dadzą. W reprezentacji odwrotnie. Najpierw trzeba stworzyć koncepcję, skuteczny sposób gry, a następnie wyszukać do tej filozofii najbardziej odpowiadających zawodników. I wtedy są dwie możliwości – wygrywamy, koncepcję należy tylko doskonalić, doskonaląc selekcję i skład. Przegrywamy, należy koncepcję zmienić, a z zawodników zrezygnować. Naprawdę nie ma ludzi niezastąpionych. Natomiast najgorsze, co może być, to trzymać się złych pomysłów i tych samych graczy”.

 

Hubert Kostka potwierdzi:

 

 – Prowadzenie treningu nie miało w reprezentacji większego znaczenia. Trener Górski doszedł do tego jako pierwszy: kondycji, umiejętności nie da się w ciągu kilku dni poprawić. Wolał, żebyśmy wyszli na mecz wypoczęci. Jego siłą był dobór zawodników, rozmowy z nimi, budowanie atmosfery.

 

Janusz Jesionek, kierownik reprezentacji:

 

 – Po raz pierwszy kadra Polski wyjeżdżała na duże zawody. Zaczęły się sukcesy w skali, do której nie byliśmy przygotowani: ani organizacyjnie, ani finansowo. Wszystko działo się tak szybko, że związek nie był na to gotowy. Władze państwowe nie wyobrażały sobie, że można amatorom płacić, a już, broń Boże, w dolarach. No bo co będzie, jeśli społeczeństwo się o tym dowie? Nasi piłkarze mieli marne koszulki, a bramkarze kiepskie rękawice.

 

Lesław Ćmikiewicz:

 

 – Ale do Kazia od początku się chciało przyjeżdżać: było sympatycznie, no i zaczynały się wyniki. Od pierwszych treningów wszyscy wiedzieliśmy, na co go stać, i wszyscy radośnie to przyjmowaliśmy. Przed olimpiadą bywało też tak, że Kazio kazał nam poćwiczyć przy płocie, porozciągać się, skończył, a Włodek Lubański mówi: „Nie, panowie, chodźcie. Panie trenerze, my jeszcze zrobimy kilka tempówek”. Mówił nam: „Zapierdalać!”– i żeśmy to robili.

 

Włodzimierz Lubański:

 

 – Niektórzy potrzebowali jeszcze lekkiego przepocenia po treningu. Trzeba było ich pobudzić. Ale to przecież było pod kontrolą pana Kazimierza. Odkąd zostałem kapitanem drużyny, nasza współpraca była perfekcyjna. Pan Kazimierz akceptował prośby zespołu, rozumiał je. To tworzyło wspaniałą atmosferę.

 

Lubański jest najjaśniejszą gwiazdą polskiej drużyny. W 1970 roku zabiegał o niego Real Madryt. Rok później zgłosiły się Ajax, Feyenoord i Anderlecht. Władza nie godzi się jednak na wyjazdy z Polski zawodników, którzy nie ukończyli trzydziestego roku życia. Lubański, choć wcale nie najstarszy w drużynie, u kolegów ma poważanie. Czy radzi się go też Kazimierz?

 

Marian Ostafiński po latach stwierdzi:

 

 – Wydaje mi się, że Lubański pomagał ustalać skład, Hubert Kostka też.

 

Lubański:

 

 – Bezpośrednich konsultacji nigdy nie było, ale skoro byłem kapitanem, to czasem rozmawialiśmy, analizowaliśmy formę piłkarzy. Pamiętam chyba ze dwie sytuacje, gdy zasugerowałem jakiegoś zawodnika, ale absolutnie niczego nie próbowałem narzucać. Nasza współpraca polegała na pełnym zaufaniu i zrozumieniu.

 

Na igrzyska trener zabierze dziewiętnastu piłkarzy. Nie pojedzie jeden z najlepszych.

 

Górski:

 

„Do Monachium zabrałem wszystkich aktualnie najlepszych piłkarzy, poza jednym, Banasiem. A pasował mi jak ulał do ofensywnego tercetu, obok Lubańskiego i Gadochy” .

 

Decyzję za Kazimierza podejmują władze piłkarskie, może nawet państwowe. Trener próbuje interweniować u prezesa Ociepki, nic to jednak nie daje.

 

cdn.