Koniec najpiękniejszego rozdziału

20 sierpnia to szczególna data w historii polskiego futbolu. Dziś przypada rocznica – 44. – oficjalnego pożegnania Kazimierza Górskiego z posadą selekcjonera reprezentacji Polski. Do rozstania doszło po wywalczeniu przez biało-czerwonych srebrnego medalu w turnieju olimpijskim Montreal’76. Medalu, który wcale nie został odebrany przez kibiców jako sukces. Przeciwnie…

Trzeba przy tym jasno zaznaczyć, że trener Górski nie został zdymisjonowany przez prezesa PZPN, bądź władze sportowe, które sprawowały w tamtych czasach znacznie większą kontrolę nad związkami sportowymi niż dziś. Tylko osobiście ogłosił, że odejdzie z pracy w kadrą po kanadyjskich igrzyskach.

Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna i Henryk Kasperczak byli ulubionymi pomocnikami trenera Kazimierza Górskiego. 20 sierpnia 1976 roku ich wspólna przygoda w kadrze dobiegła końca…. fot.
archiwum Górskich/FOTONOVA

 

Intuicja zawiodła Górskiego tylko raz

 

Tak – na stronie Fundacji Kazimierza Górskiego – do tamtych wydarzeń powracał wczesną wiosną 2020 roku asystent selekcjonera wszech czasów, Andrzej Strejlau: – W zasadzie intuicja zawiodła Górskiego tylko raz, na koniec kadencji. Po igrzyskach w Montrealu w 1976 roku nie został wcale zdymisjonowany, choć dziś obowiązuje w mediach taki przekaz, tylko odszedł zgodnie ze swą wcześniejszą zapowiedzią sprzed turnieju. I to był jego największy błąd w prowadzeniu drużyny narodowej. O czym zresztą powiedziałem mu wtedy otwarcie. Bo taki sygnał także wpłynął na podejście zawodników. Choć oczywiście nie byli już tak głodni sukcesu jak cztery lata wcześniej przed olimpiadą w Monachium. Inna sprawa, że za karę za wywalczenie „zaledwie” srebra w Kanadzie zafundowano nam powrót do kraju rejsowymi samolotami, przez Londyn. Mimo że w czarterze znalazło się miejsce dla sportowców, i to wielu, którzy wracali z igrzysk nie tylko bez medali, ale w ogóle bez znaczącego wyniku. A to świadectwo, jak bardzo w czasie pięcioletniej kadencji Górskiego wzrosły w Polsce oczekiwania wobec piłkarskiej reprezentacji.

 

 

Odchodzę z podniesionym czołem

 

Trener Górski nie rozdzierał szat po rozstaniu z reprezentacją. Już w czasie rzeczywistym doceniał wagę srebrnego medalu olimpijskiego – wbrew nieprzychylnym opiniom, a w zasadzie to wbrew zmasowanej krytyce w kraju. Z pewnego dystansu, pisząc wspomnienia pod koniec życia, tak powracał pamięcią do 20 sierpnia 1976 roku na łamach książki „Piłka jest okrągła”:

„Pożegnanie z reprezentacją – po pięciu i pół latach pracy. Kiedy przed paroma dniami prasa podała oficjalną wiadomość na ten temat, ruszyła lawina listów. Nie obeszło się bez okolicznościowych artykułów w prasie. Z jednego wynotowałem sobie dane, charakteryzujące moją działalność: prowadziłem kadrę przez ponad 2000 dni, w ciągu których rozegrane zostały 73 mecze międzypaństwowe, w tym: 45 zwycięstw, 12 remisów i 16 porażek. Stosunek bramek 157-63. Oto mój dorobek, wymierne efekty pracy, których nie musze się wstydzić. Odchodzę z podniesionym czołem, życząc mojemu następcy, który wrócił właśnie z zagranicy, by przyjął ofertę z PZPN-u. W związku z tym miała miejsce podwójna uroczystość – moje pożegnanie i powitanie Jacka Gmocha w roli nowego selekcjonera kadry narodowej.”

 

 

 

U pana Kazimierza strzelali aż miło. Nie tylko królowie

 

Z dzisiejszej perspektywy nikt nie może mieć wątpliwości, że w piątkowe przedpołudnie 44 lata temu zakończyła się najwspanialsza era w polskim futbolu. Zwieńczona medalami każdej dużej imprezy, w której biało-czerwoni wystartowali: złotym w IO’72, brązowym w MŚ’74 i srebrnym w IO’76. Tylko Antoni Piechniczek, który wprowadził reprezentację Polski dwa razy do finałów mundialu i z Espana’82 przywiózł trzecią lokatą nawiązał – oczywiście tylko w jakiejś części – do rozdziału napisanego przez pana Kazimierza. Obie wspomniane selekcjonerskie kadencje różnią się jednak nie tylko startami olimpijskimi. Także, a może przede wszystkim stylem prezentowanym przez drużynę narodową.

Mało kto bowiem pamięta, że Orły Górskiego grały najbardziej efektowną i ofensywną piłkę w całej ponad 100-letniej historii naszego futbolu. A jeśli ktoś domaga się dowodów – trudno o lepsze niż te, które można znaleźć w klasyfikacjach strzelców turniejów z początku lat 70-tych poprzedniego stulecia, w których reprezentacja Polski odgrywała kluczowe role. Na IO’72 w Monachium królem strzelców z 9 bramkami został Kazimierz Deyna. A trzeci – z 6 trafieniami – był Robert Gadocha. Podczas Weltmeisterschaft 1974 królem został Grzegorz Lato, który zdobył 7 goli. Wicekrólem – wraz z Holendrem Johanem Neeskensem – Andrzej Szarmach (5). Z kolei na IO’76 w Montrealu najskuteczniejszy był Szarmach (6 trafień), zaś trzeci wśród najlepszych strzelców Lato (3).

Dziś to wydaje się wręcz niemożliwe, żeby selekcjoner, który doprowadził drużynę narodową do tak znakomitych wyników, i w tak świetnym stylu, odchodził z reprezentacji żegnany przez media ostrą krytyką. Trener Górski był oczywiście „sam sobie winien”, ponieważ rozpieścił kibiców i komentatorów. Na pewno jednak historia oceniła znacznie lepiej dokonanie biało-czerwonych w Montrealu niż współcześni w 1976 roku. Z obecnej perspektywy srebrny medal byłby przecież sukcesem, o którym nie ma sensu nawet marzyć…