Plavi faulowali, ale też przegrali!

Stawką spotkania z Jugosławią, drugiego w kolejnej fazie grupowej Weltmeisterschaft 1974, był dla biało-czerwonych awans do czwórki najlepszych zespołów na świecie. Wynik do końca był niepewny, ale biało-czerwoni celująco zdali i ten egzamin. I to pomimo faktu, że plavi walczyli jak o życie faulując na potęgę…

 

Kazimierz Deyna i Henryk Kasperczak wrócili z meczu z Jugosławią z urazami. Zygmunt Maszczyk – z wywrotką we własnym polu karnym. Najważniejszy był jednak awans do najlepszej czwórki na świecie!
archiwum Górskich/FOTONOVA

 

 

   Aż pięciu podopiecznych Kazimierza Górskiego wróciło z niedzielnego meczu rozgrywanego na Waldstadionie z urazami. Jugosłowianie popełnili 23 faule, co nie pozostawia wątpliwości, co do stopnia ich determinacji. Inna sprawa, że i w tej statystyce ustąpili polskim piłkarzom, którzy przepisy łamali 24-krotnie. Na 7 kornerów biało-czerwonych, plavi odpowiedzieli sześcioma. Stoperzy rywali 4 razy zostawili naszych napastników na pozycjach spalonych, natomiast Władysław Żmuda z Jerzym Gorgoniem aż 5-krotnie skutecznie złapali – jak mawiał wówczas komentator TVP Jan Ciszewski – na ofsajdzie.  W zasadzie istotne różnice pojawiły się jedynie przy porównaniu liczby oddanych strzałów i celnych uderzeń obu zespołów. Jugosłowianie próbowali 6 razy zaskoczyć Jana Tomaszewskiego, ale tylko 2-krotnie trafili w bramkę. Orły Górskiego zdobyły się na 14 strzałów. Połowa była celna. Przewaga jakości w grze biało-czerwonych była więc ewidentna.

 

 

Kataliński polował na Szarmacha

 

   Pierwszy gol padł w 24 minucie, gdy podczas wykonywania przez polski zespół rzutu wolnego Josip Kataliński bez piłki kopnął znajdującego się w polu karnym Andrzeja Szarmacha. Egzekutorem jedenastki był Kazimierz Deyna. Kopnął w lewy róg, niezbyt mocno i niezbyt blisko słupka, ale zupełnie zmylił bramkarza rywali i bez trudu wykorzystał tę okazję. Plavi wyrównali tuż przed przerwą. Po zagraniu z lewego skrzydła na nasze przedpole, Henryk Kasperczak nie zdołał odciąć przeciwnika od podania, zaś Zygmunt Maszczyk – który asekurował stoperów – przewrócił się próbując zablokować Stanislava Karasiego. W pojedynku z rozpędzonym belgradczykiem Jan Tomaszewski był bez szans.

 

   Po zmianie stron Kataliński nadal polował na nogi Szarmacha i w 58. minucie po kolejnym faulu wyeliminował środkowego napastnika z gry. Chwilę później w walce o górną piłkę naszą „dziewiątkę” godnie zastąpił  Grzegorz Lato. Po dośrodkowaniu Roberta Gadochy z rzutu rożnego z lewego narożnika, najszybciej wbiegł na bliższy słupek i strzałem głową pokonał golkipera plavich.

 

 

 

30.06.1974, Frankfurt nad Menem (finały MŚ)

POLSKA – Jugosławia 2:1 (1:1)

Bramki: Deyna 24 z karnego,  Lato 63 – Karasi 43.

POLSKA: Tomaszewski – A. Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał – Kasperczak, Deyna (81. Domarski), Maszczyk – Lato, Szarmach (58. Ćmikiewicz), Gadocha. Trener: Górski.

 

 

 

„Wynik był niepewny, ale nasze zwycięstwo  w pełni zasłużone, jak zaskakująco zgodnie orzekli prasowi oraz telewizyjni komentatorzy – wspominał po latach trener Kazimierz Górski w biograficznej książce „Piłka jest okrągła”. – Tak wiele gratulacji, jak z okazji tego meczu, zarówno przedtem, jak i potem , już nie odebrałem. Nie ukrywam też, że byłem nimi szczerze przejęty i głęboko wzruszony. Jak utrudzeni żniwiarze wracaliśmy późnym wieczorem do Murrhardt. Radość ze zwycięstwa przyćmiła wiadomość, że wieźliśmy aż dwóch kontuzjowanych naszych czołowych graczy. Andrzeja Szarmacha, któremu do starej dolegliwości stawu skokowego doszedł potężny krwiak – rezultat nadmiernie ostrej szarży Jugosłowianina oraz Kazimierza Deynę, który fatalnie skręcił kostkę w stawie skokowym. Na drobne dolegliwości narzekali też Kasperczak, Tomaszewski i Gorgoń.  
– Na mnie nie ma już całego miejsca – śmiał się Henryk Kasperczak pokazując mi siniaki na nogach. – Że też mam takie szczęście do ostrych starć. Przeciwnicy wchodzą we mnie bezustannie.
– Heniu, ale ty też nikomu nie zostajesz dłużny…
– A jak ma być inaczej!”

 

 

Polacy – jedyni tacy!

 

   „Polacy są jedynym zespołem w turnieju, który wygrał wszystkie pięć spotkań. Wbili dotychczas 15 goli, podczas gdy Holandia i RFN po 12, a Brazylia – tylko 6 – z wielkim uznaniem napisał po tym spotkaniu francuski dziennik  „Le Figaro”.

 

   Na koniec wspomnień konfrontacji z Jugosławią warto jednak znów zajrzeć do memuarów selekcjonera Górskiego. Nawet po latach trener wszech czasów pamiętał bowiem słowa wypowiedziane w Murrhardt, podczas tradycyjnego już przy powrotach biało-czerwonych z mistrzowskich spotkań powitania chlebem i solą przez gospodarzy:

„Chociaż następny mecz gracie z naszymi rodakami, życzę wam zwycięstwa z całego serca – zakończył swą krótką mowę powitalną szef „Sonne Post” Alois Bofinger.”

 

 

cdn.