Z Włochami wygrana z podtekstami

Kończący pierwszą fazę grupową mecz z Włochami był istotny dla biało-czerwonych, ale jeszcze ważniejszy dla przeciwników z Italii. Drużyna Kazimierza Górskiego miała już bowiem zapewniony awans do drugiej rundy, niewiadomą pozostawało jedynie, z którego miejsca – pierwszego, czy drugiego. Natomiast wicemistrzowie świata bili się o pozostanie w turnieju…

 

…a nie tylko oni liczyli przecież na promocję. Apetyt na wielki wynik w Weltmeisterschaft 1974 – a także na sowite premie – mieli również Argentyńczycy. Latynosi musieli liczyć na wygraną biało-czerwonych, i jak okazało się po latach, nie czekali wcale biernie na końcowy rezultat. Prawda o ich zakulisowych działaniach wyszła na jaw długo po niemieckich mistrzostwach. A okazuje się, że to wcale nie była jedyna tajemnica tamtego mundialu…

 

Może Kazimierz Deyna, Henryk Kasperczak i Zygmunt Maszczyk na treningach prezentowali się niepozornie (na zdjęciu na stadionie Hutnika w Warszawie), za to u trenera Kazimierza Górskiego grali – jak z nut! I to nie tylko z Włochami. FOT. archiwum Górskich/FOTONOVA

 

 

 

Kasperczak w roli głównej

   Mecz od początku rozgrywany był w bardzo szybkim tempie, momentami wręcz szalonym. Już w pierwszej akcji było niezwykle groźnie w naszym polu karnym, gdy Jan Tomaszewski minął się z piłą zagraną w prawego skrzydła. Włosi byli niezwykle zdeterminowani, aby osiągnąć korzystny wynik; i trudno się dziwić, mieli przecież świetną drużynę, której występ w wielkim finale MŚ cztery lata wcześniej – walkę o złoto przegrali w Meksyku ze znakomitą Brazylią – nie był przypadkowy. Tyle że biało-czerwoni już do przerwy pokazali faworyzowanym rywalom, jaki jest aktualny układ sił.

 

   W roli głównej wystąpił w tym fragmencie Henryk Kasperczak. Najpierw było milimetrowe zagranie na głowę Andrzeja Szarmacha, i fenomenalny szczupak Diabła – jak relacjonował komentator TVP Jan Ciszewski – który strzelając w lewe okienko bramki Dino Zoffa, nie dał najmniejszych szans na skuteczną interwencję włoskiemu golkiperowi. A sześć minut później Kasperczak – znajdując się w okolicy prawego narożnika pola karnego rywali z Italii – znakomicie wypatrzył nadbiegającego Kazimierza Deynę, który prawą nogą – tuż przy słupku – z 16 metrów kopnął do siatki w ten sam róg, w który wcześniej tak fenomenalnie główkował Szarmach.  

 

 

Zdrowie Laty, krawat Facchettiego

   – Pan Kazimierz zachęcał wręcz do zabierania głosu podczas odpraw i w trakcie przerw. Był zadowolony, że żyjemy meczem, i myślimy o strategii. I właśnie to dzięki konkretnym dopowiedzianym wskazówkom Grzesiek Lato zabiegał Giacinta Facchettiego w meczu z Italią – wspominał po latach w wywiadzie dla strony Fundacji Kazimierza Górskiego Jan Tomaszewski. – Był taki numer, że w pewnym momencie myślałem, iż słynny Włoch w 70. minucie włożył krawat, tak mu jęzor latał. Grzesiek go zajechał, do biegania był nieprawdopodobny. I właśnie dlatego selekcjoner  wkomponował go do wyjściowej jedenastki – na dojechanie lewej strony przeciwnika. Gadocha stwarzał przewagę na prawym skrzydle dlatego, że był świetny technicznie i fenomenalnie dryblował. Grzesiek był gorszy piłkarsko, kiedy jednak dwóch pilnujących go piłkarzy już nie miało sił, on nadal biegał jak na początku spotkania. Miał końskie zdrowie, i ten atut pan Kazimierz potrafił umiejętnie wykorzystać.

 

   Zdrowie rzeczywiście było niezwykle przydatne w rywalizacji z Włochami, atakowali bowiem do końcowego gwizdka. Owszem, odkrywali się, i dzięki temu Szarmach – a przede wszystkim Deyna – mieli kolejne szanse na podwyższenie wyniku, ale ostatecznie po zmianie stron to rywale strzelili honorowego gola. Po zagraniu Franco Causio na czystej pozycji znalazł się Fabio Capello i uderzył poza zasięgiem naszego Tomka. Na wyrównanie ustępujących wicemistrzów świata w tamtą czerwcową niedzielę nie było już jednak stać…

 

 

23.06.1974, Stuttgart, finały MŚ

POLSKA – Włochy 2:1 (2:0)

Bramki: Szarmach 39, Deyna 45 – Capello 86.

POLSKA: Tomaszewski – A. Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał – Kasperczak, Deyna, Maszczyk – Lato, Szarmach (78. Ćmikiewicz), Gadocha. Trener: Górski.

 

 

  Mimo porywającej jakości spotkania, niewiarygodnego tempa i niesamowitych emocji do końcowego gwizdka, zdarzenia – szeroko opisane w polskich mediach, ale pozostawione bez komentarza przez wskazanego przez rywali zawodnika – dzięki którym do dziś mecz z Włochami wywołuje spore napięcie rozegrało się jednak poza boiskiem. Oto fragment wywiadu udzielonego przez Grzegorza Latę dziennikowi „Sport” na tę okoliczność w 2018 roku, przed mundialem w Rosji:

 

 

Szeroko opisana, i niezdementowana kontrowersja

 

– „(…) Argentyna musiała liczyć, że wygramy również z Włochami, bo nawet w przypadku remisu w naszej rywalizacji z Italią byłaby już poza burtą.

– Dlatego zrobiła podpórkę? Przekazując premię motywacyjną Robertowi Gadosze, który zatrzymał całą pulę dla siebie, o czym dowiedział się pan dopiero po latach, od wspomnianego Ayali?

– Dowiedziałem się rzeczywiście dopiero w 1982 roku, już po mundialu w Hiszpanii, gdy podpisałem kontrakt z Atlante FC w Meksyku. Łyknąłem wtedy trochę hiszpańskiego, a przy kolacji także trochę winka, które rozwiązało język Rubenowi Ayali. I w szczegółach opowiedział mi całą tę historię. Później o tym incydencie napisał w swej biografii drugi trener Argentyny, który w 1974 roku siedział z żoną Roberta na trybunach. No i oczywiście, z kasą. Gdyby bowiem wynik nie ułożył się po myśli zespołu z Ameryki Południowej, pieniądze wróciłyby do ofiarodawców. Zdaje się, że mieszanemu duetowi asystował jeszcze Gucio Górecki, nasz przyjaciel i tłumacz biegle porozumiewający się po hiszpańsku, który na co dzień był pracownikiem linii lotniczej PanAm. W każdym razie dopiero po publikacji książki asystenta argentyńskiego selekcjonera polscy dziennikarze rzucili się na temat i gruntownie go rozrobili.

– A dlaczego pan mając już wiedzę długo milczał? Nie trzeba było głośno i publicznie powiedzieć o sprawie, i ujawnić, że kolega nie podzielił się z wami premią?

– Nigdy nie powiedziałem o tym publicznie. Tylko napisałem w książce. I to w ten sposób, że Ruben opowiedział mi o tej podpórce, ale to wyłącznie jego wersja. Nawet nie wskazałem nikogo z naszego zespołu z nazwiska, kto miał przyjąć w 1974 roku kilkanaście tysięcy dolarów od Argentyńczyków. To były przecież słowa Ayali, nie moje. A ja nie byłem prokuratorem, ani dziennikarzem, nie miałem jak tego faktu zweryfikować. Wówczas zrobiło się jednak na ten temat na tyle głośno, że dziennikarze w kraju już nie popuścili i rozdmuchali temat. Skontaktowali się z właściwym trenerem i podali wszystkie personalia… (…)”

 

 

Wspomnienia Górskiego-juniora. Z… mafią w tle!

  Dariusz Górski, syn trenera Kazimierza, po latach jeździł wszędzie z Orłami Górskiego i nie tylko nasłuchał się niezliczonych wspomnień. Także na temat opisanej wyżej kontrowersji, która po latach podzieliła reprezentantów z tamtego wspaniałego okresu. Był także świadkiem, mało przyjemnego pożegnania (domniemanego, a w każdym razie Robert Gadocha mimo licznych publikacji nie odniósł się do „rewelacji” argentyńskich piłkarza i trenera; a na pewno warto byłoby zwłaszcza w tym miejscu opublikować punkt widzenia na tę sprawę tego niewątpliwie świetnego zawodnika) bohatera tej pozaboiskowej akcji z reprezentacją oldbojów. I do całej tej niewątpliwie intrygującej historii dorzucił – po latach – jeszcze jeden pikantny wątek:

 

– Na Neckarstadionie w Stuttgarcie najbardziej wygraną biało-czerwonych zainteresowani byli Argentyńczycy rywalizujący z Włochami – z którymi zremisowali – o drugie miejsce w grupie, także premiowane awansem. Po latach wyszło na jaw, że gotowi byli zrobić zrzutkę na okazałą premię motywacyjną dla biało-czerwonych. Orły Górskiego – w znakomitej większości nie mając pojęcia o działaniach podjętych przez Latynosów – i tak jednak, zagrali swoje. Mimo że już przed spotkaniem z Italią byli pewni awansu do najlepszej ósemki świata – mówił mi po latach Górski-junior. – Piłkarze nie wiedzieli zresztą o jeszcze jednym istotnym fakcie. Otóż do pana Kazimierza, czyli mojego taty, zapukała przed tym meczem… chicagowska mafia. Proponując ochronę dla całego zespołu na wypadek, gdyby Włosi chcieli zrobić jakieś podejście. A może i krzywdę… Mogę się zatem tylko domyślać, że wynik był pewnie grubo obstawiany w obu Amerykach. To już jednak pozostanie na zawsze tajemnicą tamtego niemieckiego mundialu… 

AG