Grzegorz Lato (1): Krótko i na temat

Pierwsze powołanie od Kazimierza Górskiego dostał jeszcze jako drugoligowiec; do kadry młodzieżowej. Potem wystąpił na trzech mundialach. W finałach mistrzostw świata wywalczył z reprezentacją Polski 2 medale i strzelił 10 goli. W Weltmeisterschaft 1974  sięgnął również po tytuł króla strzelców. Może się także pochwalić dwoma medalami igrzysk olimpijskich, a także bramką zdobytą w wielkim finale IO w 1976 roku w Montrealu. Jak Grzegorz Lato zapamiętał trenera, z którym odniósł największe sukcesy?

 

02.03.2006 Gora Kalwaria Obchody 85 rocznicy urodzin Kazimierza Gorskiego n/z Kazimierz Gorski Grzegorz Lato
fot. Dariusz Gorski/FOTONOVA

 

Pamięta pan pierwszy kontakt z trenerem Górskim?

A pewnie, bo to od niego dostałem pierwsze powołanie. Do młodzieżówki, gdy jeszcze ze Stalą Mielec grałem w drugiej lidzie. W 1970 walczyliśmy o awans do I ligi – tak nazywała się wówczas Ekstraklasa – i u siebie wiosną graliśmy bodaj z Górnikiem Wałbrzych. A już z całą pewnością wygraliśmy 2:0, a ja strzeliłem obydwa gole i po meczu podszedł do mnie trener Górski. „Dzień dobry kolego, w maju widzimy się w Łodzi” powiedział bez zbędnych wstępów. Zbierała się tam reprezentacja młodzieżowa, wówczas pod szyldem U-23, a graliśmy z Danią. Odpowiedziałem jedynie: „Dziękuję pięknie za powołanie”. Krótko po żołniersku, odbyło się to wszystko podczas pierwszego spotkania – wspomina 70-letni Lato. – Nie będę jednak czarował, że wówczas śniłem, że mogę zostać królem strzelców mistrzostw świata, a nawet na stałe awansować do wyjściowej jedenastki reprezentacji Polski. Nie ma zresztą sensu ukrywać, że życie w ogóle przerosło moje marzenia. Pierwsze swoje finały obejrzałem w 1966 roku, te w Anglii. Miałem 16 lat, grałem już w juniorach Stali Mielec, ale na wakacje pojechałem do babci. Wtedy telewizor był rarytasem, więc miałem szczęście, że klub gospodyń wiejskich był w posiadaniu takiego luksusu. Z otwartymi ustami oglądałem wyczyny Portugalczyka Eusebio i wtedy przeszło mi przez myśl, że to byłoby coś naprawdę wielkiego, gdyby kiedyś udało się zagrać w podobnej imprezie. Bo wówczas mógłbym stanąć w jednym szeregu z Bobym Charltonem czy Franzem Beckenbauerem. Na spełnienie tej młodzieńczej fantazji przyszło mi poczekać osiem lat. Długich albo krótkich, zależy od perspektywy, z której się spogląda. Na pewno jednak wszystko – czy jak już powiedziałem nawet więcej, niż wtedy pomyślałem – udało mi się zrealizować w reprezentacji dzięki Kazimierzowi Górskiemu.

 

A jakie ma pan pierwsze skojarzenie związane z trenerem?

Górski był dla nas jak drugi ojciec. Bardzo trudno było go wyprowadzić z równowagi. Miał dla nas ten wówczas już starszy – oczywiście wtedy w naszych oczach – pan mnóstwo cierpliwości. Ale nie tylko z racji różnicy wieku wszyscy zawodnicy zawsze odnosili się z dużym szacunkiem do tego selekcjonera. Na to zgrupowanie jechałem z duszą na ramieniu, ale na miejscu przekonałem się, że ogromny dystans do trenera Górskiego zachowywali wtedy wszyscy powołani. Nie tylko ja, debiutant. A nie brakowało głośnych nazwisk. Byli przecież Leszek Ćmikiewicz jeszcze wtedy chyba ze Śląska Wrocław, Jerzy Gorgoń z Górnika Zabrze, Adaś Musiał i Antek Szymanowski z Wisły Kraków, czy Mirek Bulzacki z ŁKS.  

 

Byliście w większości tuż po 20-tce. Jako młodzi ludzie miewaliście pewnie także głupie pomysły. Jak reagował na wasze wyskoki Górski?

Wyskoki? To nie w tamtych czasach. Kazio miał bardzo wyważone, spokojne podejście do piłkarzy. A nawet – szacunek do zawodników, który skutkował tym, że nikt nigdy mu nie podskoczył. Po prostu nie wypadało zawieść takiego trenera. Zawsze zresztą potrafił rozładować atmosferę, nawet po przegranych meczach. Prawda jest zresztą taka, że jak byliśmy zamknięci w ośrodku wojskowym w Rembertowie – już w pierwszej reprezentacji – podczas zgrupowań, to wychodziliśmy jedynie do kasyna. Tego oficerskiego na posiłki, a nie do jaskini hazardu. Pamiętam, że po powrocie z Holandii w 1975 roku, gdzie wzięliśmy 3:0 w łeb Kazio Deyna – zamiast do Rembertowa – pojechał do… domu. Kaka zawsze miał u trenera Górskiego szczególne względy, o co wtedy awanturował się Janek Tomaszewski. W Amsterdamie, na zaproszenie PZPN, byliśmy wszyscy z żonami. Pewnie dlatego Tomka zabolało, że Kazio mógł swoją kobietę odwieźć do mieszkania. W każdym razie Janek chodził po korytarzu i głośno krzyczał, że tak nie powinno być. Kazio wyszedł z pokoju i zagaił „Jasiu, Jasiu, czy coś ci się nie podoba”. „Nie podoba mi się, nawet bardzo!” – nie krył nasz bramkarz. „I bardzo dobrze, że ci się nie podoba. A teraz proszę iść do łóżka spać. Odmaszerować!” – wydał rozkaz trener. Ze śmiechem, bez podniesionego głosu, bez cienia emocji, bez żadnego strofowania. Trener rozładował całą sytuację, wszyscy gruchnęli śmiechem, Janek też. Bo niby co miał odpowiedzieć? Przytoczoną anegdotkę znam akurat z opowieści, bo razem z Heniem Kasperczakiem prosto z Okęcia udaliśmy się do Mielca. Zapakowali nas do „Antka” od razu na lotnisku, bo za chwilę czekała nas podróż do Jeny na mecz Pucharu UEFA z Carl Zeiss.

 

Jaki był podział pracy w sztabie Górskiego na zgrupowaniach?

To Górski prowadził treningi. Osobiście. Andrzej Strejlau miał rozgrzewki i zajęcia z bramkarzami. Bank informacji prowadził Jacek Gmoch, który prezentował nam sylwetki rywali, omawiał naprawdę szczegółowo. Z tego względu zdarzało się, że uczestniczył w treningach taktycznych, które rozrysowywał Kazio. Swoją drogą, żartowaliśmy dużo ze Szczęką, i z niego, podczas przedstawiania przeciwników. Kiedy przychodziło do wyboru taktyki, selekcjoner spotykał się z Jackiem i Andrzejem, i pytał jak to widzą. Jak Strejlau mówił, że ma być tak, tak i tak, czyli na przykład proponował ustawienie ze wzmocnioną defensywą, to sugestia Gmocha była zupełnie odwrotna. Rywalizacja między asystentami była naprawdę pikantna. A Kazio słuchał spokojnie, wręcz, z zimną krwią, po czym mówił: „Dziękuję, do widzenia się z panami.” I sam podejmował ostateczne decyzje. Pamiętam, że Gmoch rzucił kiedyś pomysł, żeby – w sytuacji, gdy kontuzjowani byli specjaliści od defensywy – mnie ustawić na lewą obronę. Bo będę świetnie atakował z głębi, i dzięki temu zaskoczymy przeciwników. A Kazio z kamienną twarzą odparł: „Jacuś, a powiedz mi, kto będzie dla nas strzelał bramki?” Krótko, na temat. I to był koniec dyskusji. Zostałem na prawym ataku. Ja akurat byłem wtedy żółtodziobem, ale wiem, że trener przeprowadzał też rozmowy o strategii z kapitanem, Kaziem Deyną.

 

W tajemnicy, czy wszyscy wiedzieli, że lubi zasięgnąć opinii swojego kluczowego gracza?

Górski był bardzo otwartym człowiekiem. Dopuszczał do tego, że Tomek często dyskutował na odprawach. I nawet pozwalał mu żartować. Także dzięki temu tworzyła się super atmosfera. To był nasz trener-przyjaciel, trener-ojciec. I powtórzę, pewnie nie po raz ostatni, wybitnie spokojny człowiek. Miał swoje przemyślenia, miał swoje zasady, miał swoje charakterystyczne zwroty. Tłumaczył nam wszystko, niczym… krowie na rowie: „Panowie jak będzie x strzałów, to będzie też y bramek. Piłka nożna to jest tak prosta gra, jak konstrukcja cepa. Nie oddacie strzału w światło bramki, to nie zdobędziemy gola.” Na treningach tłukliśmy ustawienie, rzuty rożne, rzuty wolne – dużo było powtórzeń, naprawdę. Stąd potem brały się efekty.

 

Siedział pan na ławce, gdy Andrzej Jarosik odmówił wejścia na boisko w meczu z ZSRR. Jak cała ta sytuacja wyglądała z perspektywy zawodników?

Najpierw to było w tym meczu zabawnie. Jacek – wielki znawca nowości i chytry taktyk – mówił, że wszystko musi widzieć z góry. No i wlazł na stadionie w Augsburgu tam gdzie siedzieli operatorzy, czyli gdzieś w okolice dachu – załatwił to sobie jakoś u organizatorów – a ja na ławce odpowiadałem za walkie-talkie. Minęło 10 minut, i jest: titit, sygnał od Jacka. „Przekaż panu trenerowi, że nie kryją”. „Panie trenerze nie kryją” – powtórzyłem na głos, żeby Jacek słyszał, że przekazałem. Za pięć minut to samo. Ale tym razem Kazio już zareagował. Bez mrugnięcia okiem, ale stanowczo: „Przecież, k…, widzę, że nie kryją. Niech on już tu wraca”. I za pięć-siedem minut Gmoch był na ławce. To było w czasie meczu z ZSRR, gdzie do przerwy przegrywaliśmy 0:1. Gdy do końca pozostawało 20 minut, Górski powiedział do Jarosika: ”Andrzej, rozbieraj się”. A kiedy usłyszał w odpowiedzi: „ Teraz, po co?” od obrażonego, że nie grał wcześniej piłkarza, tylko rozejrzał się po ławce i wskazał palcem na Szołtysika. „Mały, rozbieraj się”. Zyga wszedł, za chwilę wyrównaliśmy z karnego, a potem strzelił gola na wagę awansu do wielkiego finału.

 

Był jakiś ciąg dalszy tego incydentu?

Działacze już na drugi dzień chcieli odesłać Jarosika do domu. Żeby nawet nie oglądał finału, za karę. Ale Kazio zabronił interwencji w tej sprawie: „Panowie, żadnych afer w mojej drużynie. Niech nikt mi tu nie psuje atmosfery. Więcej już Jarosika nie wystawił, ani nie powołał. Bo to było niedopuszczalne. Ale nie dał nikomu z zewnątrz wtrącać się w sprawy drużyny. Górski co miał do powiedzenia, to każdemu powiedział. Zawsze jednak w takich okolicznościach, że zasługiwał na zaufanie i szacunek zespołu. I to bezwarunkowy!

 

Rozmawiał Adam Godlewski 

 

Druga część wywiadu z Grzegorzem Latą już niebawem na naszej stronie!